Na „ostatnich nogach” doczłapałam się o świcie do domu. Dniało. Po raz kolejny nie załapałam się na ostatnie metro, które przestało niestety kursować o drugiej w nocy, a może po prostu wcale nie miałam ochoty wracać?…miasto Świateł rozpala tak mocno wyobraźnię i zmysły, że traci się ochotę na sen. „La Nuit blanche” –czyli „biała noc”, w której brałam udział wczoraj do białego rana nie ma nic wspólnego ze snobistyczną, elitarną imprezą kulturalną. To energizujące, radosne, wspólnotowe święto zabawy. Przypomina mi średniowieczny teatr, ludyczny i popularny, pełen sztukmistrzów i rybałtów, służący rozweselaniu ludu...
Ponoć szczęście społeczeństwa mierzy się dostępnością i wielkością przestrzeni publicznej. Obserwując już tę przestrzeń od blisko trzech lat, dochodzę do wniosku, że żyją tu mimo wszystko szczęśliwi ludzie. W każdym bądź razie byliśmy wczoraj w nocy szczęśliwi, stojąc w często ponad godzinnych kolejkach, aby ujrzeć tę czy też inną instalację w kościele, publicznym parku, na ścianach domów.
Pierwsza kolejka prowadziła do zaczarowanej krainy niewielkiego parku Batignolles. Była ciemna, ale za to gorąca noc, niczym noc kupały, niczym ostatnia czerwcowa noc, podczas której spełniają się największe marzenia. W kilku miejscach porozstawiano, białe plansze, ekrany. Zbierał się wokół nich spory tłumek. Gdy nagle, w środku nocy, zza planszy wysuwały się niespodziewanie najbardziej znane postaci naszej zbiorowej wyobraźni, Szrek, Zorro, Chrystus, Superman, Hello Kitty i Harry Poter-nasze gwiazdy, nasi bohaterowie, nasi idole…ich wysuwaniu się z cienia towarzyszyły okrzyki i brawa. Niczym hollywoodzkie gwiazdy ustawiali się z nami do pamiątkowych zdjęć. Inne tajemnicze postaci chowały się po krzakach, by nagle nas dopaść z boku, zaskoczyć, przerazić, wywołać dziecięcy beztroski śmiech.
W odległym o kilka metrów kościele Batignolles jest prawie widno. W powietrzu utrzymuje się zrobiony z lekkiego materiału, rodzaju taśmy filmowej ogromnych rozmiarów, w kształcie koła, pasek. Zmienia kształty, podnosi się i obniża lot, ale nigdy nie opada tak zupełnie na ziemię. W powietrzu utrzymują go rozstawiane pod dwóch stronach wentylatory, po trzy po każdej stronie. Ludzie siadają na rozstawionych wokół krzesłach i klęcznikach. Patrzą na magiczne kształty, które przybiera taśma. Metafizyki dodaje sam klimat kościoła, miejsce samo w sobie pełne mistycyzmu.
Wzdłuż szerokich i dobrze widocznych torów kolejowych zmierzających w stronę dworca Sw. Łazarza widoczne są białe fasady budynków. Tym razem zostały wykorzystane do projekcji. Czasem pojawia się tekst, czasem zmieniające się często obrazy. Czarna kobieta, jej dłoń na której napisane jest” Jestem matką, jestem kobietą, chciałabym nauczyć się rzeczy, chciałabym przestać żyć w strachu”. Ale nie próbujemy rozszyfrowywać obrazów, oko cieszy atmosfera święta, unikalności tej unikalnej nocy, która zakończy się o szóstej rano, ale która będzie miała swój nieunikniony koniec.
W„Trois Baudets” oglądamy film młodej artystki Elodie Pong, która w tym niegdysiejszym paryskim kabarecie erotycznym monologuje na swój temat, kobiety, swojego o niej wyobrażenia, zmysłowości…Kilka kroków dalej pokazuje swa instalację Christophe Boltanski. Z teatru Atelier wylewają się opary dymu. Na balkonie z oparów wyłania się z nich mroczna postać, wewnątrz (czekamy ponad godzinę w kolejce!) a wchodzimy wejściem dla aktorów i stajemy milcząco na scenie, w miejscu, gdzie zazwyczaj siedzi publiczność widać spowitą w światła i cienię Pytię rzucającą w nas kilka ciemnych wyroczni. „Demain, le ciel sera rouge”-jutro, niebo będzie czerwone-to tytuł instalacji Boltańskiego. Nikt się tu nie śmieje, ale opuszcza to miejsce w nieukrywanych pospiechu.
Ale już kilka kroków dalej w kościele św. Jana na Montmartrze izraelska artystka w wielkiej pustej przestrzeni zawiesza na długich niciach kolczaste druty, przykryte solą z Morza Martwego. Formy chwiejne, bujają się w klimacie nocy, skłaniają do medytacji, ciszy, skupienia.
Kilka metrów dalej, na chodnikach widać już ślady potężnego Bing-bangu, który wstrząsnął całym nocnym Montmartrem…Belg Filip Gilissen rozstawił w sali kościoła St. Jean de Montmartre około dziesięciu stanowisk łącząc butle gazowe z ogromnych rozmiarów koszami wypełnionymi złotymi konfetti. Pojawienie się 5-cio tysięcznego zwiedzającego wywołało wybuch, obsypując uczestników złotym pyłem…Gdy zjawiłam się tam, wybuch miał już miejsce, ale jak dzieci, obsypywaliśmy się złotymi konfetti, wśród śmiechu, beztroskiej zabawy tej jednej jedynej paryskiej nocy podczas której grzechem jest sen. To noc marzeń i snów, fantasmagorii i złudzeń optycznych. Tego wszystkiego, co daje nam każda sztuka.
Jeśli kiedyś przyjdzie mi wyjechać z Paryża, a ten moment musi wcześniej czy później nastąpić, to wiem już teraz, że bardzo będzie mi brakowało paryskich „białych nocy”…
Młodzieńczej i roześmianej, zaskakującej i intrygującej paryskiej „białej” nocy…
Dziękuję za wspaniałą wycieczkę. Trzeba mi było planować wizytę na początek października.
OdpowiedzUsuńMoże nie wyjeżdżaj z P., bo kto opowie nam co widać z okna?
Ewo, opisałam jedynie niewielki, bardzo niewielki i niekoniecznie najciekawszy skrawek tej nocy. Jest to faktycznie niezwykłe, fascynujące wydarzenie, warto na nie przyjechać z samego końca świata.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie wyjeżdżam a o Paryżu pisują przecież i inni...
Za każdym razem lepiej. Być może jest tu tak przyjemnie, bo widzisz Paryż zupełnie jak za pierwszym razem... pełna zachwytu. Bardzo dobrze się czyta, bardzo dobrze się podróżuje uliczkami Paryża.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Anno,
OdpowiedzUsuńMoże to już taka moja przypadłość oglądania świata z zachwytem? A może powinniśmy być wszyscy jak dzieci? A może to miasto potrafi zaskoczyć i zadziwić? Nie wiem…
Pozdrawiam równie ciepło!
Holly, dzieki Tobie ja rowniez moglam wirtualnie uczestniczyc w tej goracej paryskiej bialej nocy - dziekuje za wspanial relacje!
OdpowiedzUsuń