Dla urodzonych na plaskiej jak nalesnik rowninie Mazowsza, egzystencja mieszkańca alpejskiej wioski położonej na tysiacach metrow i zawieszonej na skale, bedzie zawsze czyms trudnym do wyobrazenia. W czasie wakacji, postanowilam wiec troszke lepiej sie przyjrzec rozlozonemu na przeciwległym stoku miasteczku o malowniczej nazwie Isérables.
Do Iserables dojeżdża się waska droga prowadzaca z miasteczka Riddes. Gdzies na wysokości tysiaca metrow trzeba wjechac w tunel, aby znalezc się na waskiej drodze asfaltowej prowadzacej do samego centrum. Ostatnie deszcze zniszczyly tak powaznie asfaltowa droge, ze przemykamy się bocznymi, przydroznymi trawnikami. I zaczynamy wjazd na gore. Po drodze, niczym na fotografii z Nepalu, przemyka się przed nami mezczyzna z koszem na plecach. Mijam go, nie majac czasu na zrobienie zdjęcia. Zostawiamy samochod przy wjezdzie do miasta. Ma się wrazenie, ze domy wisza zawieszone na skale.
Isérables to nie jest jakas banalna wysokogorska stacja narciarska, ale miejsce, które jeszcze do lat 40-tych XX wieku było totalnie odcięte od swiata i cywilizacji. Jedynym sposobem dotarcia tam, był dwugodzinny marsz albo wspinaczka na grzebiecie mula. W latach 40-tych, na potrzeby wojska, miasteczko polaczono z położonym w dolinie Rodanu Riddes kolejka wysokogorska. Dzieki niej mieszkancy mogli już mieć kontakt z innymi regionami Valais.
Było to jednak stosunkowo niedawno i wiele obyczajow, pamiątek i legend z tego okresu zachowalo sie. Na przykład jezyk a raczej dialekt zrozumialy tylko dla mieszkańców Isérables. Zachowala się rowniez legenda, ze wioska zostala zalozona przez uciekajacych gdzies z Orientu potomkow Maurow. W opowiesc o Maurach wszyscy jak dotad wierzyli tak bardzo, ze mieszkańców Isérables do dzis nie nazywa się inaczej jak „bedjouis”-czyli beduinami. I choc robione w ostatnich latach przez fachowcow od genetyki badania takiego pochodzenia nie wykazaly, w calym Valais nazwa ta obowiazuje.
Zastanawiam się, jacy odwazni architekci musieli budowac domy w Isérables, nie bojac się, ze ich dzielo wchłonie pierwsza wieksza powodz, obsuniecie się ziemi czy tez inny kataklizm.
Nie wiem, jak wielu mieszkańców jeszcze mowi czy tez choćby rozumie dialekt, którym do niedawna posługiwało się cale miasteczko. Wiem natomiast, ze można kupic opracowane już słowniki dialektu „bedjuis”przełożone na francuski.
W Isérables utworzono tez niedawno malutkie muzeum. Na trzech pietrach znalazly się przedmioty codziennego uzytku, garnki, drabiny, ubrania i zdjęcia zaświadczające o niełatwym zyciu miejscowej ludności. Uwage przyciągają niewielkie kolyski, które jak wynika ze zdjęć, kobiety nosily z dziecmi na glowie, idac na pastwiska doic krowy.
Wśród przedmiotow z zycia codziennego najważniejsze miejsce zajmuje 13-sto metrowa drabina.
Mniej wiecej od maja każdego roku, zycie calej wioski przenosilo się w góry, do „mayens” . tam wlasnie wypasano krowy, znoszono mleko na plecach w wielkich konwiach do położonych nizej mleczarni. Kobiety i dzieci opuszczaly wtedy miasteczko. Jakiego stopnia była to emigracja zbiorowa dowiedziałam się czytając o pozarze, który w XIX wieku strawil cale Isérables. Nie było jednak ani jednej ofiary, ludność przebywala na pastwiskach.
Przy jednej z drewnianych chatek widac piekny, zadbany ogrodek. Kwiaty rosna na pionowym stoku. Aby opielic taki ogrodek trzeba mieć chyba na nogach nie buty, ale raki. „Nie, nawet latwiej się w takim ogrodku pracuje, nie trzeba się schylac…”-mowi mi mieszkanka Isérables. Nad miasteczkiem dominuje zwrócony w strone doliny Rodanu potezny krzyz.
Drugi krzyz, z wielkim Chrystusem stoi w samym centrum miasteczka przed „Café de l’Avenir”, kawiarni „Przyszlosc”. Czy nazwa ta ma jakis związek z krzyzem?-usmiecham sie do siebie.
Drugi krzyz, z wielkim Chrystusem stoi w samym centrum miasteczka przed „Café de l’Avenir”, kawiarni „Przyszlosc”. Czy nazwa ta ma jakis związek z krzyzem?-usmiecham sie do siebie.
Waskimi uliczkami przemykaja sie stare kobiety. Czy w Isérables rodza sie jeszcze dzieci? Czy ktos jeszcze chce tam, w tak trudnych warunkach zyc? - pytam w miejscowym sklepie. "Pewnie rodzi sie okolo dziesieciorga dzieci rocznie a tym roku mielismy nawet dwa razy blizniaki!"radosnie podkresla sprzedawczyni.
Dewiza miasteczka jest haslo" Zycie jest piekniejsze, gdy oglada sie je z gory". Ja jednak wole zdecydowanie ogladac je z dolu.
Jeszcze raz - śliczne zdjęcia! I chciałabym więcej się od Ciebie dowiedzieć o Szwajcarii. Kołyski na głowie - genialne rozwiązanie. Ale chyba kark boli od tego?
OdpowiedzUsuńCzara, mysle, ze te goralki byly sprawne jak kozice...daleko nam do nich!
OdpowiedzUsuńFaktycznie, brzmi niesamowicie! Muszę się wybrać!
OdpowiedzUsuń