1
stycznia wracam z wieczornego spaceru po Marais metrem, linią 1. Wagoniki
pędzą z zawrotną szybkością, nic dziwnego-nie ma w nich kierowcy, pociąg jest automatyczny.
Gdy hamuje, wszyscy wpadają na siebie, ale to nie szkodzi. Dziś jest święto,
Nowy Rok, wszystkim nam dopisuje dobry humor. Dziewczyny wyglądają jakby nie zmyły jeszcze
sylwestrowego makijażu, kilku turystów wpatruje się intensywnie w tablicę, na
której wyświetlają się kolejne stacje: Bastille, Saint Paul, Hôtel de Ville,
Châtelet, Concorde...pewnie przyjechali fetować Nowy Rok. Naprzeciwko całuje
się para młodych mężczyzn-robię wielkie oczy po czym staram się być bardzo
dyskretna, choć mam ochotę ich fotografować-są tacy zakochani, jak można być
tylko w Paryżu. Bezdomni też chyba obchodzą dziś Nowy Rok, bo jakoś ich nie
widzę.
Tak
jest tylko dziś, jutro rano zacznie się zwyczajny codzienny tram, tram,
tram...czyli tłum, dziki tłum na każdej stacji. Poranne metro przypomina pierwsze nieme filmy, na których nie
panowano jeszcze nad szybkością przesuwania się taśmy. Mroczne, słabo oświetlone
stacje, niekończące się wąskie korytarze- aż trudno uwierzyć, że ludzie
mogą tak podróżować, bez powietrza i światła, przemieszczając się wąskimi, brudnymi
cuchnącymi tunelami i wdychając ten zapach: kwaśno-siarkowy, drażniący nozdrza,
łatwo rozpoznawalny, w sumie można się przyzwyczaić.
Gdy w Nowym Jorku zwiedzałam MOM-ę, nie
mogłam posiąść się z radości, że na dziedzińcu stanęło wejście do stacji metra
paryskiego Hectora Guimarda.
W metrze można spotkać cały
świat. Na stacji Saint Paul w Marais wsiadają tradycyjni Żydzi w swoich
wielkich kapeluszach, paltotach i jedwabnych pończochach, na Barbesie mieszkańcy
Magrebu i Afryki- kobiety o obfitych kształtach w pstrokatych sukniach z
dziećmi o twarzach aniołków i hebanowych włosach. Na Chapelle- Pakistańczycy i
Hindusi-niscy mężczyźni o czekoladowych twarzach, na stacji Pyramides- Azjaci
robiący zakupy w japońskiej dzielnicy Sainte Anne. Do Barbès zawożę gości z
Polski, żeby pokazać im troszkę inne miasto niż to landrynkowe, z przewodników.
Wielokulturową mieszankę żyjącą pacyfistycznie, bez wzajemnej niechęci i
agresji. Jak to się dzieje , że w tym tyglu wielokulturowym nie ma żadnej nieżyczliwości?
Zaskakuje mnie zawsze spokój
z jaką pasażerowie dzielą ciasną przestrzeń wagonów, przecież mogliby sobie
nawymyślać od czarnuchów, ciapatych, a tu nic, ani słowa. Francuzi posiedli też
wielką sztukę tolerowania nie zawsze pachnących mydłem i szczotką żebraków i
bezdomnych. Nie sposób przejechać dwóch stacji, żeby nie wsiadł ktoś proszący o
grosz opowiadając o tragicznych wydarzeniach z życia, które spowodowały, że
znalazł się na ulicy. Najczęściej taki niemyty od tygodni, żyjący od miesięcy na ulicy, przepycha
się wśród pasażerów metra z torbami, psami, bagażami i nie budzi to reakcji niechęci. W każdym razie nikt nie wyraża jej na głos. Nie wyobrażam sobie, aby
widząc nieszczęśnika, ktoś odważył się mu coś nieprzyjemnego powiedzieć. U nas
byłoby od razu-panie, coś się pan tak przepycha! A tu, cisza i savoir –vivre a
przecież to żaden Wersal, tylko zwykłe metro!
Ha, kurtuazja obowiązuje jednak
wszystkich podróżnych, nie tylko tych, którym nie brakuje. Kilka dni temu
widziałam w metrze mężczyznę w średnim wieku, który po przejściu całego wagonu
i nie otrzymaniu ani grosza, powiedział szarmancko: „Nie, nie podziękuję, bo
nie mam za co, ale życzę wam wszystkim jak najlepszego Nowego Roku. I dopiero przy
samych drzwiach dał subtelnie upust frustracji. „I pamiętajcie-powiedział
patrząc na kobietę siedzącą tuż przy drzwiach wyjściowych, w futrze - rewolucja
rozpoczęła się w Paryżu, zdeterminowany i głodny lud może ją kiedyś powtórzyć”.
W podziemnym świecie panuje
zgoda. Ci, którzy żebrzą, starają się być grzeczni, uprzejmi, używać poprawnego
języka. Mimo, iż mieliby prawo zezłościć się widząc dobrze ubranych burżujów
bawiących się najnowszym modelem komórki. Ale nie, nigdy nie usłyszałam od nich
ani jednego wulgarnego, nieprzyjemnego słowa a są
wśród nich osoby, które czasem od kilku dni nie miały w ustach kromki chleba.
Kiedyś widziałam jak bezdomny wyrwał zaskoczonej japońskiej turystce w metrze
kanapkę. Ale tylko jeden, jedyny raz.
Inną kategorią „mieszkańców” metra są muzycy, tych lubią
prawie wszyscy. Przez ostatnie miesiące na stacji Opera siedział saksofonista, grał
standardy jazzowe. Czasem jest to cygańska orkiestra albo kwartet muzyki
klasycznej. Ostatnio zachwycił mnie wyjątkowo uzdolniony meksykański chłopiec
śpiewający piosenki José Feliciano przy akompaniamencie gitary. Czasem się zastanawiam, czy grają, bo
potrzebują ludzkich uszu czy też przynosi im to jakieś dochody? Nie wiem. Ale muzyka
rozładowuje napięcie, czasem w kilka sekund dźwięk lub głos wywołuje śmiech.
Czasem w kilka minut tworzy się wspólnota, ludzie zaczynają klaskać, stukać a
nawet tańczyć. Prawie zawsze jest to urozmaicenie podróży, wartość dodana do
ceny biletu.
Czy wiecie co to takiego syndrom Paryża? To kontrast pomiędzy
wyobrażeniami jakie turysta miał o Mieście Świateł przed wizytą a obserwacjami
jakie poczynił podczas jego zwiedzania. Jednym słowem-miało być poetycko,
romantycznie, nastrojowo a jest brudno i brzydko, metro nie pachnie Chanelem.
Gdy przyjeżdżają znajomi z Polski, to jest mi wstyd, bo
przecież metro warszawskie jest takie czyściutkie, wypolerowane, nowoczesne a
tu...trzęsące się, brudne, wagoniki, bezdomni śpiący na prawie każdej stacji,
zaśmiecone korytarze pokryte klejącymi się od brudu białymi płytkami
ceramicznymi, na prawie każdej stacji zobaczycie wsiadających do metra żebrzących
i bezdomnych. I gdzie tu Paryż Baudelaire’a i Rimbauda, Edith Piaf i Juliette
Greco. A może lepiej omijać metro?
Ale nie! Po zamachach terrorystycznych na Charlie l’Hebdo i
Bataclan obawiano się, że Francja może łatwo przekształcić się w kraj wojny
religijnej i nienawidzących się wzajemnie wspólnot, że przez kraj przeleje się
fala nienawiści do osób wyznających religię sprawców terroru. Tak się nie
stało, ani uczucia ani język nie urwały się z łańcucha, nie padło ani jedno
niedobre słowo pod adresem francuskich muzułmanów. Silniejsze okazało się
przekonanie, że nie wolno dopuścić do odpowiedzialności zbiorowej, bo może to
się skończyć oceanem wzajemnej agresji. Trzeba za wszelką cenę ocalić wspólnotę, mimo różnic politycznych, kulturowych,
religijnych, rasowych. Udało się. Czasem myślę, że ta wspólnota buduje się w
codziennym kontakcie w czternastu liniach paryskiego metra, bo przecież Francja
to Paryż, wspólnota buduje się w codziennym przebywaniu razem, skóra w skórę, w
ocieraniu się o siebie, patrzeniu w twarz, przyzwyczajaniu do inności. Metro, to
być może szkoła tolerancji i nieuwalniania złych emocji, złych słów. Tak, trzeba gościom z Polski pokazywać metro, jestem tego pewna!
Holly, wielkie dzieki za ten madry wpis.
OdpowiedzUsuńEt Bonne Année !
p.
Dziękuję i wzajemnie, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
OdpowiedzUsuń