Są takie dni, które rozpoczynają się banalnie i nic nie
zwiastuje fajerwerku wydarzeń, które nastąpią. Wczorajszy, jest tego przykładem...
Jak w każdy czwartek, już od blisko dwóch lat, spotkałam się
rano w kawiarence w Marais, aby z grupą pasjonatów literatury przed dwie
godziny czytać przede wszystkim literaturę francuską, ale nie tylko. Od kilku tygodni mamy na
warsztacie Roberta Desnosa, poetę okresu przedwojennego, zmarłego przedwcześnie
na tyfus w obozie w Terezinie. W drugiej części spotkania, każdy przynosi to,
co aktualnie czyta. Jest to prawdziwa uczta literacka. Wczoraj, dziwnym
zbiegiem okoliczności, aż dwie osoby przyniosły Marinę Cwietajewą, która we
Francji nie przestaje fascynować biografią i talentem literackim. Ja tkwię od
kilku tygodni po uszy w Desnosie i dzięki jego biografii napisanej przez
Dominique Desanti, natrafiłam na jedną z najciekawszych francuskich powojennych
dziennikarek i eseistek, o której pewnie mało kto słyszał, tymczasem przez cały
okres powojenny, jako przekonana komunistka, jeździła do Polski, skąd
przywoziła reportaże na przykład o budującej się Nowej Hucie. Właśnie kończę
jej książkę „Stalinowcy”-o pokoleniu powojennym francuskich komunistów i
chętnie bym o niej napisała. Tylko czy to kogoś zainteresuje?
Ale wracam do Cwietajewej. Po pasjonującym jak zawsze
spotkaniu, wpadłam na obiad z koleżanką do jednej z restauracyjek w V
dzielnicy, a ponieważ kocha ona książki tak samo jak ja, więc ruszyłyśmy na spacer po antykwariatach,
których niezliczoną ilość kryje dzielnica wokół Sorbony a znaleźć w nich można cudeńka!
Gdy przeglądałam półkę z literaturą Europy wschodniej w antykwariacie na ulicy
Saint Jacques, nawiązała się dyskusja z jednym z klientów. I co za dyskusja! Mój
rozmówca okazał się kolekcjonerem starych książek, ale przede wszystkim
doskonałym znawcą literatury europejskiej, a więc także naszej! Wysłuchałam
peanów na temat Witkacego- ku mojemu zaskoczeniu doskonale znał Aleksandra Wata i
jego „Mój Wiek”. Przejrzeliśmy wspólnie „wschodnią” półkę, na której był i Pasternak i nasz Reymont( tak na marginesie-nikt go niestety nie kupuje). Przegadaliśmy chyba z godzinę na temat rosyjskich samizdatów,
Cwietajewej, o której w „Moim wieku” wspomina Wat, ale także o Desnosie i
wspomnienach jego żony Yuki, która była muzą całego Montparnassu w latach 30. Poleciłam mu naszego Miłoszewskiego. Mój rozmówca-niezwykły erudyta, człowiek, który-jak wyznał-jest w stanie wydać
wszystkie pieniądze na książki-to był mój pierwszy prezent tego dnia.
Drugim okazał się dwuczęściowy film Denisa
Bableta, jednego z najlepszych teatrologów francuskich, o Tadeuszu Kantorze wyświetlany
o godz. 18 w ramach trwającego festiwalu „Chantiers d’Europe” i z okazji
100-lecia urodzin artysty. Na ten film nie przyszły tłumy, ale zjawiło się,
mimo wczesnej godziny, około trzydziestu osób, zainteresowanych awangardowymi kreacjami jednego z największych reformatorów teatru XX
wieku.
Z filmu o Kantorze popędziłam do księgarni i zarazem
wydawnictwa „Le bruit du temps” w V dzielnicy, na ulicy Cardinal Lemoine, gdzie
trwało spotkanie wokół poezji Zbigniewa Herberta. Czytał ją aktor
Komedii Francuskiej, obecna była również tłumaczka promowanego zbioru -„Studium przedmiotu”- pani Brigitte Gautier. Sala była wypełniona po brzegi.
Thierry Hancisse czyta poezję Zbigniewa Herberta |
Samo w sobie, jest to miejsce niezwykłe. Dzielnica jest
zamieszkana przez francuskich intelektualistów, artystów, wydawców, pisarzy i
właśnie takie osoby pojawiły się na czytaniu poezji Zbigniewa Herberta.
Czytanej przepięknie...
Po spotkaniu wyszłam z lampką wina przed księgarnię i
pogratulowałam aktorowi pięknej lektury. Podziękował
-Jest pan więc aktorem Komedii Francuskiej?-zapytałam.
Widziałam tam w niedzielę „Lukrecję Borgię”...
-Ja w tym przedstawieniu grałem, króla...-odpowiedział.Tak,
poznałam go teraz, to był Thierry Hancisse...
I to był mój trzeci niezwykły moment tego dnia. Bo rola Don
Alphonse’a d’Este, męża Lukrecji, była moim zdaniem najlepszą rolą w tym
przedstawieniu. Gdy aktor pojawił się na scenie i zaczął mówić, nie mogłam od
niego oderwać wzroku.
-Herberta czyta się wspaniale, bardzo łatwo, powiedział- nawet bez
przygotowania-język jest cudownie skonstruowany. Ale to był już komplement
także pod adresem tłumaczki, pani Brigitte Gautier, która jak się dowiedziałam,
wykłada literaturę polską na Uniwersytecie w Lille, a Zbigniewa Herberta
tłumaczy od 5 lat. Z Thierrym Hancisse umówiliśmy się, że zorganizujemy razem
wieczór polskiej poezji, o co prosił mnie niegdyś znajomy z Montreuil.
Wracałam wieczorem pełną jak zazwyczaj ludzi i gwaru ulicą Mouffetard,
ciesząc się, że odnajduję w tym mieście to, co wiele lat temu utraciłam w
Warszawie-podskórne życie intelektualne miasta...
Oto wiersz Zbigniewa Herberta z tomiku "Studium przedmiotu" wydany właśnie w wersji dwujęzycznej przed wydawnictwo "Le bruit du temps" i przetłumaczony przez Brigitte Gautier. On se régale...
Pisanie
kiedy dosiadam krzesła quand j’enfourche la chaise
aby przyłapać stół pour
saisir la table
i podnoszę palec et lève le doigt
aby zatrzymać słońce pour arrêter le soleil
kiedy odgarniam skórę z twarzy quand j’écarte la
peau de mon visage
dom z ramion la
maison de mes épaules
i ciężko uczepiony et lourdement
agrippe
mojej przenośni a ma métaphore
gęsiego pióra en
plume d’oie
z zębami wbitymi w powietrze les dents plantées
dans l’air
próbuję stworzyć je tente de créer
nową une
nouvelle
samogłoskę- voyelle
na pustyni stołu sur le désert de la table
papierowe kwiaty des
fleurs de papier
surdut ścian się
zapina la redingote des murs fermée
na guzik małej
przestrzeni par le bouton d’un petit espace
koniec koniec fini fini
nie udało się l’ascension
wniebowstąpienie n’a pas réussi
jeszcze chwilę encore un instant
pióro potyka się o
kartkę la plume affronte la page
i z nieba złośliwie
żółtego et du ciel hargneusement
jaune
sączy się s’écoule
stróżka un filet
piasku de sable
Cóż za cudowny dzień, jakie wspaniałe wiadomości. Serce rośnie.
OdpowiedzUsuńPoza tym cieszę się, że odkryłaś uroki V-ki. Czytając o niej te kilka zdań poczułam się jakbym... zatrzymała słońce. Pozdrawiam.
Ewo,
UsuńV-tka to świat sam w sobie, niezwykły, tak jakby czas zatrzymał się tam w czasach Sartre'a i Simone de Beauvoir: intelektualiści w drucianych okularkach, księgarnie, antykwariaty-piękni ludzie i piękny świat:) Pozdrawiam serdecznie:)
I gdy czytam takie opisy, prawdziwie żałuję, że w 1981 r. nie zostałam w Paryżu....
OdpowiedzUsuńProszę o wpis o "Stalinowcach" - doprawdy, wielu jest takich, których to interesuje...
Z wielką przyjemnością, tym bardziej, że dużo w niej ciekawych poloników. Desanti próbuje w tej książce zrozumieć fenomen fascynacji Francuzów komunizmem, sama rzuciła legitymację partyjną w 56 roku, po inwazji na Węgry, ale przez wiele powojennych lat podróżowała po budujących się młodych "demokracjach popularnych" i naprawdę wierzyła, że jest to najlepszy system na świecie. Dziękuję za motywujący komentarz:)
UsuńWłaśnie w owym, dla nas pamiętnym 1981, gdy socjalizm chwiał się u nas w posadach i pełna euforii w gronie francuskiej inteligencji ekscytowałam się naszą wiosną ludów, oni przekonywali mnie o urokach i mądrości Rosji, socjalizmu etc. To doświadczenie osobiste. Inne przejawy francuskiej filorosyjskości znane są powszechnie (pisałaś o Cerkwi u boku mostu Aleksandra!). Wyglądam więc postu a propos...
OdpowiedzUsuń