foto

foto

wtorek, 28 kwietnia 2015

Biegun na Manhattanie...


Moje dłuższe niż zazwyczaj milczenie na blogu wymaga wyjaśnień. Przed dwoma tygodniami wsiadłam w Paryżu do samolotu amerykańskich linii lotniczych Delta i po ośmiu godzinach bardzo przyjemnego lotu wylądowałam na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Ameryka to nie są moje klimaty ( i tu zmieniam ton na bardziej osobisty), ale w Nowym Jorku mieszka kawałek mnie samej, ważny a może nawet najważniejszy fragment mojego życia.  Jestem więc w stanie przelecieć osiem godzin nad Atlantykiem zapuszkowana do metalowej trumny, aby nacieszyć oczy, przytulić, przegadać noc.  Ważne jest, żeby być, nie stracić się z oczu i nadal tkać, niczym pająk, sieć więzi dbając o to, aby się ona nie urwała, mimo dzielącej nas przestrzeni 6 tys. kilometrów.

Przy tej okazji, jak również poprzedzających tę podróż innych wojażach, doszłam do wniosku, że jestem, że stałam się- współczesną Biegunką z powieści Olgi Tokarczuk, nieustannie krążąc między miastami, aby spotkać się, a to z rodziną, a to przyjaciółmi. Plusem jest to, jak wiadomo, że nie grozi mi, iż zostanę złapana przez szatana-w to wierzą Bieguni! Piszę więc nadal „z drogi”,  ale za pięć dni osiadam, wsiąkam w Paryż. I będzie on już jedynym moim źródłem inspiracji, obiecuję!



Co więc widziałam, czego doświadczyłam  w Nowym Jorku? Mieszkałam po raz pierwszy w mniej turystycznej, ale legendarnej Greenwich Village, dzielnicy artystów i pisarzy i o niej więc chciałabym opowiedzieć. Po pierwsze, to dzielnica nie dla każdego,  ceny najmu i sprzedaży mieszkań są tam astronomiczne. Ale mieszkańcy bynajmniej na milionerów nie wyglądają. Sporo młodych ludzi z dziećmi, bardzo dużo młodzieży, dziwaków wszelkiego rodzaju i chyba jedynym widocznym świadectwem zamożności jest posiadanie, koniecznie rasowego, psa. My też takiego mieliśmy i prawie codziennie rano wyprowadzałam go na spacer, co było przejawem dużego zaufania jego właścicieli do mojej osoby. Pies rasy chart włoski wzbudzał ogromne zainteresowanie i gdybym była nastawiona na poznanie kogoś interesującego, to chyba miałabym duże szanse...Pies socjalizuje! Na wszystkich kontynentach!
 
Wywołujący sporo sensacji nasz "Dash"
A propos psów, to byłam też w sklepie z odzieżą dla czworonożnych przyjaciół w Greenwich Village i kubraczki, wdzianka,  sweterki nie schodzą tam poniżej 300 dolarów. Szaleństwo! Zdarza się jednak, że pies ma ekstrawaganckiego przyjaciela i wychodzi na spacer... w starej podkoszulce pana. 
A już tak na marginesie, to nigdy nie byłam w mieście na świecie, gdzie byłoby tyle czworonogów: wszystkich rozmiarów, maści i ras. Nowojorczycy kochają psy! Druga rzecz, która charakteryzuje „Wioskę” to zabudowa.  Zapomnijcie o dotykających niebo wieżowcach, bo takich, po prostu w okolicy nie ma, natomiast pełno jest eleganckich kamienic czyli townhousów, klimatycznych kafejek, galerii ze sztuką nowoczesną i księgarń, w których można zatrzymać się na kawę i croissanta, przeglądając jednocześnie nowojorskie magazyny i nowości książkowe.

Okna kuchni i living roomu wychodziły skrzyżowanie na  7-mej i 14-tej ulicy a więc z jednej strony miałam widok na nowy WTC a z drugiej w nocy błyskały się światła Times Square, ale, żeby dojść trzeba było maszerować około 20 minut. Na parterze, mieszkańców i gości witał, kłaniając się w pas i pytając z wielkim uśmiechem „How are you today”- czarny concierge. To on odbierał paczki i listy, ubranie z pralni a nawet wynosił śmieci, gdy stanęłam bezradna z dyndającym koszem w ręku. Przed mieszkaniami, prawie wszystkimi, leżała codziennie papierowa edycja New York Timesa. Prawie wszyscy sąsiedzi mieli psy, po które przychodzili w południe "wyprowadzacze". Robiliśmy zakupy, choć najcześciej jedzenie się zamawia, albo je w restauracji, w rozmaitych "organicznych" czyli biologicznych sklepikach. W Nowym Jorku można się bardzo zdrowo odżywiać, choć w restauracjach dominują hamburgery, oczywiście w wersji "organicznej".

Każdy nowojorczyk rozpoczyna dzień od picia kawy. Ten mój, zamawia specjalną, ponoć najlepszą w jakiejś spółdzielni, którą kupuje prosto od producentów i przyrządza sam, ale wszędzie, dosłownie na każdym kroku mamy bary, kawiarnie i miejsca, w których zrobią nam wielki kubek pysznej Latte. Kawę pije się cały dzień. Z kawą w wielkim kubkiem chodzi po ulicy, przy kawie się pisze, myśli, spotyka. Greenwich Village kocha kawę i kawiarnie.

Miłośnicy tanga, śpiewa Kayah
Tak więc rozpoczynałam dzień wielkim kubkiem kawy i croissantem w barze, który mieścił się na parterze domu, obserwując przechodzących ulicą mieszkańców. Nowojorczyk rano robi trzy rzeczy-pije kawę w barze, biega i wyprowadza psa na spacer. Po czym pędzi do metra do pracy. Zupełnie inaczej zachowuje się weekend, zwłaszcza w „wiosce”, bo weekend to moment całkowitego zwolnienia rytmu-brunch z przyjaciółmi w kafejce, spacer nabrzeżami Hudson River. Któregoś dnia dotarłam tam pod wieczór- tuż przed zachodem słońca. Na molu tańczyli ludzie, a tłem była...”Tabakiera” naszej Kayah, to przy dźwiękach polskiej muzyki tańczyła nowojorska bohema...Miłe nieprawdaż?

Tłumy na High Line
Nie starczyło mi czasu, ale nie miałam też wielkiej ochoty, na wizyty w muzeach, byłam natomiast w miejscu uważanym obecnie za wielką atrakcję Nowego Jorku -na High Line, niezwykle popularnej trasie spacerowej mieszkańców. Nie jest to nic innego jak tylko kopia paryskiej „Coulée verte” , ciągnącej się od dworca Lyońskiego do Bastylii, długi, ponad dwukilometrowy pas zieleni, rodzaj zawieszonego ogrodu, który powstał w miejscu, w którym niegdyś jeździły pociągi. Dziś pociągów już tam nie ma, ale trasy postanowiono nie burzyć, ale oddać ją w użytkowanie mieszkańcom. Wzdłuż tej trasy, nad samą rzeką Hudson buduje się właśnie wielkie, nowoczesne osiedle Hudson Yards i za kilka lat, ten „podniebny ogród” ciągnął się będzie wśród wyrastających na naszych oczach z ziemi drapaczy chmur. Co uczyni to ulubione miejsce spacerów nowojorczyków jeszcze bardziej atrakcyjnym. A więc zapamiętajcie i wpiszcie do kalendarza-podczas następnego pobytu w Nowym Jorku koniecznie odwiedzić  musicie High Line.

Francuskie Bruffinsy
A teraz mały akcent francuski, który mnie rozśmieszył. Otóż w jednym z barów na trasie High Line sprzedają bruffinsy faszerowane specjałami kuchni włoskiej, portugalskiej hiszpańskiej i innych a o ich zawartości świadczy flaga danego kraju. Otóż przy bruffinsach francuskich była flaga gejów. Oto jak Amerykanie postrzegają kraj na Sekwaną! 

A teraz pochwalę się! Byłam w nowojorskiej siedzibie Google’a! Ba,  nawet  zjadłam tam obiad, w jednej z darmowych stołówek jakie firma ta funduje swoim geekom. Potwierdzam, nie wiem, czy jest pracodawca na świecie, który lepiej myśli o komforcie swoich pracowników-darmowe stołowanie się, kawiarnie co 50 metrów, stoły pingpongowe, masażyści do dyspozycji, pokoje, w których można uciąć sjestę, cudowne tarasy widokowe a także-i to mnie najbardziej rozbawiło-pomieszczenie, gdzie mózgi młodych naukowców mogą odpoczywać...układając klocki Lego. Zdjęć niestety nie mam-absolutny zakaz fotografowania tych wszystkich atrakcji. Amerykański Google jest uważany za najlepszego pracodawcę na świecie-nie dziwię się...

Nowojorska siedziba Google'a
Nie sposób pisząc o Greenwich Village nie wspomnieć, że nader często można tam spotkać gejów. Nie tylko w licznych, nabrzeżnych barach, ale również podczas spacerów nad Hudson River. W zasadzie, to już nikt nawet nie reaguje widząc obejmujących się, tańczących czy też całujących się mężczyzn. Byłam też świadkiem i utrwaliłam moment podrywu...

Podrywanie "na pieska"- zwróćcie uwagę na różowy kubraczek!
Emblematy Nowego Jorku
 I tak pełna wrażeń i z lżejszym sercem wróciłam szczęśliwie do Europy...

7 komentarzy:

  1. Fajnie sie czytalo, ale ... witaj w domu :)) Dobrze, ze juz wrocilas na paryskie "smieci". Moze jakis swojski strajk sie trafi na przywitanie :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Strajk mnie pożegnał, mało brakowało a bym nie odleciała, na szczęście udało mi się zdobyć miejsce w liniach amerykańskich. No jeszcze tak nie do końca jestem w Paryżu...wracam za pięć dni:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Google ma siedzibę w CAŁYM tym budynku? Ogromny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Google posiada cały budynek, ale wynajmuje biura innym instytucjom. Ile i na których piętrach, prawdę mówiąc, nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  5. Rewelacyjnie, Holly, poczułam jakbym tam była ;), i zdradzę Ci, że mój kolega pracuje we wrocławskim oddziale Googla i też sobie bardzo chwali, oprócz wypłaty, również dostęp do pokojów relaksu, siłowni i posiłki, łącznie z winem i owocami w pobliżu weekendu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Tabakiera" to polska wersja piosenki "Ausencia" napisanej przez Teofilo Chantre i Gorana Bregovića a spiewanej w oryginale przez Cesarie Evore.
    Moze to molo bylo w Greenpoint gdzie mieszka tak duzo Polakow ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Wielkie dzięki za uzupełnienie! Zamieściłam nawet mały filmik, też z piosenką śpiewaną przez Kayę i Bregovica, ale inną https://www.youtube.com/watch?v=sSY50pKOeKM&feature=em-upload_owner.
    Natomiast jeśli chodzi o to czy był to Greenpoint, to oczywiście, że nie! Byłam w tej polskiej dzielnicy tego samego dnia, ale nasi rodacy, jak mi doniesiono, właśnie demonstrowali przed miejscowym kościołem przeciwko aborcji-jak poinformowano w Księgarni Literackiej na Greenpoincie-nie mieli więc czasu na tańce:) I tak nie ma chyba takiego pięknego mola...

    OdpowiedzUsuń