Moje dłuższe niż zazwyczaj
milczenie na blogu wymaga wyjaśnień. Przed dwoma tygodniami wsiadłam w Paryżu do samolotu amerykańskich linii lotniczych
Delta i po ośmiu godzinach bardzo przyjemnego lotu wylądowałam na lotnisku JFK
w Nowym Jorku. Ameryka to nie są moje klimaty ( i tu zmieniam ton na bardziej
osobisty), ale w Nowym Jorku mieszka kawałek mnie samej, ważny a może
nawet najważniejszy fragment mojego życia.
Jestem więc w stanie przelecieć osiem godzin nad Atlantykiem zapuszkowana do metalowej trumny, aby nacieszyć oczy, przytulić, przegadać noc. Ważne jest, żeby
być, nie stracić się z oczu i nadal tkać, niczym pająk, sieć więzi dbając o to, aby się ona nie urwała, mimo dzielącej nas przestrzeni 6 tys. kilometrów.
Przy tej okazji, jak
również poprzedzających tę podróż innych wojażach, doszłam do wniosku, że
jestem, że stałam się- współczesną Biegunką z powieści Olgi Tokarczuk,
nieustannie krążąc między miastami, aby spotkać się, a to z rodziną, a to przyjaciółmi. Plusem
jest to, jak wiadomo, że nie grozi mi, iż zostanę złapana przez szatana-w to wierzą Bieguni! Piszę więc
nadal „z drogi”, ale za pięć dni
osiadam, wsiąkam w Paryż. I będzie on już jedynym moim źródłem inspiracji, obiecuję!
Co więc widziałam, czego doświadczyłam w
Nowym Jorku? Mieszkałam po raz pierwszy w mniej turystycznej, ale legendarnej Greenwich Village, dzielnicy artystów i pisarzy i o niej więc chciałabym opowiedzieć. Po pierwsze, to dzielnica nie dla każdego, ceny najmu i sprzedaży mieszkań są tam astronomiczne. Ale
mieszkańcy bynajmniej na milionerów nie wyglądają. Sporo młodych
ludzi z dziećmi, bardzo dużo młodzieży, dziwaków wszelkiego rodzaju i chyba
jedynym widocznym świadectwem zamożności jest posiadanie, koniecznie rasowego,
psa. My też takiego mieliśmy i prawie codziennie rano wyprowadzałam go na
spacer, co było przejawem dużego zaufania jego właścicieli do mojej osoby. Pies
rasy chart włoski wzbudzał ogromne zainteresowanie i gdybym była nastawiona na
poznanie kogoś interesującego, to chyba miałabym duże szanse...Pies socjalizuje! Na wszystkich kontynentach!
A propos psów, to byłam też
w sklepie z odzieżą dla czworonożnych przyjaciół w Greenwich Village i kubraczki,
wdzianka, sweterki nie schodzą tam poniżej
300 dolarów. Szaleństwo! Zdarza się jednak, że pies ma ekstrawaganckiego przyjaciela
i wychodzi na spacer... w starej podkoszulce pana.
A już tak na marginesie, to
nigdy nie byłam w mieście na świecie, gdzie byłoby tyle czworonogów: wszystkich
rozmiarów, maści i ras. Nowojorczycy kochają psy! Druga rzecz, która charakteryzuje
„Wioskę” to zabudowa. Zapomnijcie o
dotykających niebo wieżowcach, bo takich, po prostu w okolicy nie ma, natomiast
pełno jest eleganckich kamienic czyli townhousów, klimatycznych kafejek,
galerii ze sztuką nowoczesną i księgarń, w których można zatrzymać się na kawę
i croissanta, przeglądając jednocześnie nowojorskie magazyny i nowości
książkowe.
Okna kuchni i living
roomu wychodziły skrzyżowanie na 7-mej i
14-tej ulicy a więc z jednej strony miałam widok na nowy WTC a z drugiej w nocy błyskały się światła Times Square, ale, żeby dojść trzeba było maszerować około 20 minut. Na parterze, mieszkańców i gości witał, kłaniając się w pas i
pytając z wielkim uśmiechem „How are you today”- czarny concierge. To on
odbierał paczki i listy, ubranie z pralni a nawet wynosił śmieci, gdy stanęłam
bezradna z dyndającym koszem w ręku. Przed mieszkaniami, prawie wszystkimi, leżała codziennie papierowa edycja New York Timesa. Prawie wszyscy sąsiedzi mieli psy, po które przychodzili w południe "wyprowadzacze". Robiliśmy zakupy, choć najcześciej jedzenie się zamawia, albo je w restauracji, w rozmaitych "organicznych" czyli biologicznych sklepikach. W Nowym Jorku można się bardzo zdrowo odżywiać, choć w restauracjach dominują hamburgery, oczywiście w wersji "organicznej".
Każdy nowojorczyk
rozpoczyna dzień od picia kawy. Ten mój, zamawia specjalną, ponoć najlepszą w jakiejś spółdzielni, którą kupuje prosto od producentów i przyrządza sam, ale wszędzie, dosłownie na każdym kroku mamy
bary, kawiarnie i miejsca, w których zrobią nam wielki kubek pysznej Latte.
Kawę pije się cały dzień. Z kawą w wielkim kubkiem chodzi po ulicy, przy
kawie się pisze, myśli, spotyka. Greenwich Village kocha kawę i kawiarnie.
Miłośnicy tanga, śpiewa Kayah |
Tak więc rozpoczynałam
dzień wielkim kubkiem kawy i croissantem w barze, który mieścił się na parterze
domu, obserwując przechodzących ulicą mieszkańców. Nowojorczyk rano robi trzy
rzeczy-pije kawę w barze, biega i wyprowadza psa na spacer. Po czym pędzi do
metra do pracy. Zupełnie inaczej zachowuje się weekend, zwłaszcza w „wiosce”,
bo weekend to moment całkowitego zwolnienia rytmu-brunch z przyjaciółmi w
kafejce, spacer nabrzeżami Hudson River. Któregoś dnia dotarłam tam pod
wieczór- tuż przed zachodem słońca. Na molu tańczyli ludzie, a tłem
była...”Tabakiera” naszej Kayah, to przy dźwiękach polskiej muzyki tańczyła nowojorska
bohema...Miłe nieprawdaż?
Tłumy na High Line |
Nie starczyło mi czasu,
ale nie miałam też wielkiej ochoty, na wizyty w muzeach, byłam natomiast w
miejscu uważanym obecnie za wielką atrakcję Nowego Jorku -na High Line,
niezwykle popularnej trasie spacerowej mieszkańców. Nie jest to nic innego jak
tylko kopia paryskiej „Coulée verte” , ciągnącej się od dworca Lyońskiego do
Bastylii, długi, ponad dwukilometrowy pas zieleni, rodzaj zawieszonego ogrodu,
który powstał w miejscu, w którym niegdyś jeździły pociągi. Dziś pociągów już
tam nie ma, ale trasy postanowiono nie burzyć, ale oddać ją w użytkowanie
mieszkańcom. Wzdłuż tej trasy, nad samą rzeką Hudson buduje się właśnie
wielkie, nowoczesne osiedle Hudson Yards i za kilka lat, ten „podniebny ogród”
ciągnął się będzie wśród wyrastających na naszych oczach z ziemi drapaczy chmur.
Co uczyni to ulubione miejsce spacerów nowojorczyków jeszcze bardziej
atrakcyjnym. A więc zapamiętajcie i wpiszcie do kalendarza-podczas następnego
pobytu w Nowym Jorku koniecznie odwiedzić musicie High Line.
Francuskie Bruffinsy |
A teraz mały akcent
francuski, który mnie rozśmieszył. Otóż w jednym z barów na trasie High Line
sprzedają bruffinsy faszerowane specjałami kuchni włoskiej, portugalskiej hiszpańskiej
i innych a o ich zawartości świadczy flaga danego kraju. Otóż przy bruffinsach
francuskich była flaga gejów. Oto jak Amerykanie postrzegają kraj na
Sekwaną!
A teraz pochwalę się!
Byłam w nowojorskiej siedzibie Google’a! Ba,
nawet zjadłam tam obiad, w jednej
z darmowych stołówek jakie firma ta funduje swoim geekom. Potwierdzam, nie wiem,
czy jest pracodawca na świecie, który lepiej myśli o komforcie swoich
pracowników-darmowe stołowanie się, kawiarnie co 50 metrów, stoły pingpongowe,
masażyści do dyspozycji, pokoje, w których można uciąć sjestę, cudowne tarasy
widokowe a także-i to mnie najbardziej rozbawiło-pomieszczenie, gdzie mózgi
młodych naukowców mogą odpoczywać...układając klocki Lego. Zdjęć niestety nie
mam-absolutny zakaz fotografowania tych wszystkich atrakcji. Amerykański Google
jest uważany za najlepszego pracodawcę na świecie-nie dziwię się...
Nowojorska siedziba Google'a |
Nie sposób pisząc o Greenwich Village nie wspomnieć, że nader często można tam spotkać gejów. Nie tylko w licznych, nabrzeżnych barach, ale również podczas spacerów nad Hudson River. W zasadzie, to już nikt nawet nie reaguje widząc obejmujących się, tańczących czy też całujących się mężczyzn. Byłam też świadkiem i utrwaliłam moment podrywu...
Podrywanie "na pieska"- zwróćcie uwagę na różowy kubraczek! |
Emblematy Nowego Jorku |
I tak pełna wrażeń i z lżejszym
sercem wróciłam szczęśliwie do Europy...
Fajnie sie czytalo, ale ... witaj w domu :)) Dobrze, ze juz wrocilas na paryskie "smieci". Moze jakis swojski strajk sie trafi na przywitanie :))))
OdpowiedzUsuńStrajk mnie pożegnał, mało brakowało a bym nie odleciała, na szczęście udało mi się zdobyć miejsce w liniach amerykańskich. No jeszcze tak nie do końca jestem w Paryżu...wracam za pięć dni:)))
OdpowiedzUsuńGoogle ma siedzibę w CAŁYM tym budynku? Ogromny :)
OdpowiedzUsuńGoogle posiada cały budynek, ale wynajmuje biura innym instytucjom. Ile i na których piętrach, prawdę mówiąc, nie wiem...
OdpowiedzUsuńRewelacyjnie, Holly, poczułam jakbym tam była ;), i zdradzę Ci, że mój kolega pracuje we wrocławskim oddziale Googla i też sobie bardzo chwali, oprócz wypłaty, również dostęp do pokojów relaksu, siłowni i posiłki, łącznie z winem i owocami w pobliżu weekendu ;)
OdpowiedzUsuń"Tabakiera" to polska wersja piosenki "Ausencia" napisanej przez Teofilo Chantre i Gorana Bregovića a spiewanej w oryginale przez Cesarie Evore.
OdpowiedzUsuńMoze to molo bylo w Greenpoint gdzie mieszka tak duzo Polakow ?
Wielkie dzięki za uzupełnienie! Zamieściłam nawet mały filmik, też z piosenką śpiewaną przez Kayę i Bregovica, ale inną https://www.youtube.com/watch?v=sSY50pKOeKM&feature=em-upload_owner.
OdpowiedzUsuńNatomiast jeśli chodzi o to czy był to Greenpoint, to oczywiście, że nie! Byłam w tej polskiej dzielnicy tego samego dnia, ale nasi rodacy, jak mi doniesiono, właśnie demonstrowali przed miejscowym kościołem przeciwko aborcji-jak poinformowano w Księgarni Literackiej na Greenpoincie-nie mieli więc czasu na tańce:) I tak nie ma chyba takiego pięknego mola...