Nie widać na zdjęciu, ale słój jest ogromny! |
Pisanie bloga nie zawsze jest
zadaniem wdzięcznym. Wiedzą o tym wszyscy, którzy piszą...Sporo pracy, ( żadnej
zapłaty!) a tylko czasem satysfakcja w postaci sympatycznego komentarza
pozostawionego przez przypadkowego czy też wiernego czytelnika. Mało kto potrafi
wytrwać w takich warunkach i najczęściej po kilku tygodnikach, miesiącach,
latach, blog nagle „usypia”. Znam wiele takich przypadków, chociażby znakomity Tygiel. Wyjątków jest mało.
Jeden z takich blogów, który przetrwał długie lata, prowadzi regularnie Czara, bodajże od ponad 10 lat! Ludzie przestają pisać bloga, bo czują
się zmęczeni ciągłą koniecznością „dokarmiania” go, bo w którymś momencie życie staje się ważniejsze, a czasem to ono staje nam na drodze- rodzą się dzieci albo pochłania nas doszczętnie nowa praca.
Ale pojawiają
się nowi blogerzy, którzy z zapałem podejmują wyzwanie opisywania własnych
przeżyć i emocji, dostarczają nam recenzji z
przedstawień i minireportaży z podróży. Pełni energii i pomysłów, pokazują swój
kawałek świata a czasem przypadek sprawia, że mamy okazję ich poznać...
Jednym z takich "nowych",
które ostatnio czytałam są Notatki Niki, blog podróżniczo-kulinarno-kulturalny.
Szczerze mówiąc, z podziwem obserwowałam opisywanie przedstawień teatralnych obejrzanych przez Nikę w Paryżu. Skądinąd, Nika jest w ciągłym ruchu, ciekawa wszystkich dziedzin życia we Francji...
Przed kilkoma tygodniami
biorąc udział w spotkaniu z francuską, bardzo popularną pisarką, Catherine
Pancol, Nika poprosiła o dedykację po polsku i ogłosiła, że w drodze losowania,
książka ta przypadnie w udziale blogerce. Zgłosiłam się. Szczęście się do mnie uśmiechnęło i wylosowano dla mnie „Żółte oczy krokodyla”! Aby przekazać mi książkę, spotkałyśmy się z Niką w moim ulubionym
francuskim bistrze Courcelles i miałam okazję poznać przesympatyczną, życzliwą ludziom, o
otwartej głowie osobę i do tego, wraz z książką Katarzyny Pancol otrzymałam w prezencie gigantyczny słój konfitur z gorzkich pomarańczy zrobionych przez
autorkę bloga. Jeszcze go nie otworzyłam, ale daję sobie rękę uciąć, że konfitury są wspaniałe- czytałam jak autorka je przygotowywała!!!
Ciepło mi się zrobiło na
sercu i pomyślałam sobie, że mimo wszystko, chyba jednak warto pisać bloga! Nie sądzicie? Dziękuję Nika!
Oczywiście, że warto:) Ja zwolniłam, ale nie oznacza to, że nie lubię pisać. Mija kilka dni i już muszę coś naskrobać, bo to wypływa ze mnie, potrzeba mi tego. Co prawda, nie pisze już o wszystkich książkach, ale mam zamiar nadal pisać. A z dziećmi, obowiązkami domowymi etc. - że coś jest ponad, jak najbardziej się zgadzam:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Warto pisać, ale również warto czytać! Dla mnie, zwłaszcza blogi książkowe, są kopalnią wiedzy. Szczerze mówiąc, prywatnie nie znam tylu osób mających podobne pasje, znalazłam je natomiast w blogosferze:)
UsuńWspaniały prezent :) Choćby dla takich chwil warto pisać bloga :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nieprawdaż? Pozdrawiam serdecznie?
UsuńUwaga, rumienie sie i to powaznie:)
OdpowiedzUsuńDziekuje Holly za mile spedzony czas na rozmowie. Ciesze sie, ze mialysmy okazje sie poznac...
Uwazam, ze blogowanie powinno byc przyjemnoscia. MAsz ochote pisac, pisz. Nie masz ochoty, albo czasu. Trudno, nie ma co sie usprawiedliwac. W koncu pisze sie na zasadzie sztuka dla sztuki.
TAk jak to kiedys napisalam na blogu, konfitury kocham ROBIC, jesc jadam, ale w normalnych ilosciach. Dlatego wielka frajde sprawia mi mozliwosc ofiarowywania ich rodzinie i przyjaciolom :)
Smacznego!
Ja również jeszcze raz serdecznie dziękuję za spotkanie, książkę i konfitury! Do następnego razu!
UsuńWspaniałe doświadczenie i jakże miłe spotkanie! Lubię kontakty wirtualne z blogerami, ale ta przyjemność jest zwielokrotniona, gdy spotykamy się w realu i możemy powiększyć grono naszych znajomych o osobę z pasją. :)
OdpowiedzUsuńI nigdy nie wiadomo kogo spotkamy, nieprawdaż? Dla pasji chyba warto żyć, nie sądzisz?
UsuńAleż piękna historia. Też ostatnio robię trochę konfitur, truskawkowych, czasem z dodatkiem innych owoców. Robię ich jednak niewiele - z kilograma, dwóch - więc szybko znikają. Słój Niki zaimponował mi więc w dwójnasób. Dedykacja urocza, wspaniała pamiątka :)
OdpowiedzUsuńZatrzymaj chociaż jeden słoiczek dla mnie, jak następnym razem dotrę do Wrocławia, to będziemy degustować razem:)))
Usuń;):):), a twierdzą, że teraz więcej piszących niż czytających ;), warto, dla siebie, pogłębienia wiedzy, dla możliwości odnalezienia bratniej duszy gdzieś w cyberprzestrzeni i sprowadzenia choć jakiejś z wirtualnych znajomości na realny, ziemski grunt ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy większą radość sprawia mi czytanie czy pisanie...Blogi są jednak dla mnie cudownym, alternatywnym, do często bardzo nieciekawej prasy, źródłem informacji. Czy wyobrażasz sobie, że kiedyś tej drugiej przestrzeni wcale nie było? I to nie tak dawno?
UsuńJa Nikę czytuję od pewnego czasu i dzięki temu tu trafiłam. na razie zżera mnie zazdrość o ten słoj konfitur, ale gdy tylko uporam się z tymi trudnymi emocjami, ruszam do lektury reszty bloga :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
W takim razie witam! Nie wiem, czy będzie tak ciekawie jak u Niki, ale będę się starała:)
UsuńRęczę za te konfitury, miałam to szczęście, że mogłam spróbować wyrobów Niki.
OdpowiedzUsuńUwieczniłam to w poście: http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2013/10/francuskie-soiczki-niki.html
Jeśli będziesz miała ochotę zobaczyć, to zapraszam. :))
Czytałam, czytałam... szkoda, że nie wszystkie słoiczki dotarły, a konfitury z fig też uwielbiam, figi to moja największa słabość...
UsuńBlogowanie jest fajne, nawet, jeśli poznajemy się tylko wirtualnie, ale tak jak napisała kaye, jeśli dodatkowo uda nam się poznać w realu i przypadniemy sobie do gustu to radość tym większa. Moje spacery z czarą i holly, z holly i czarą po Paryżu wspominam i długo wspominać będę jako jedne z większych przyjemności podróżowania. Tak jak spotkania z kaye :) Dobrze, że jestem na diecie (a kiedy nie byłam?) bo inaczej lizałabym ekran komputera
OdpowiedzUsuńGuciu, ja też wspominam z rozrzewnieniem picie razem Calvadosu w dzielnicy Erica Marie Remarque'a! I spacerowanie po Paryżu! Twoja dieta leży przede mną, ale ciężko, ciężko mi z nią idzie...potrzeba mi Twojej woli i siły charakteru, widać tego mi brakuje. Na przykład takie konfitury, w Twojej diecie ich niestety nie ma, jaka szkoda:)
UsuńGratulacje! Ma się to szczęście.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Mam nadzieję, ze Tobie dopisze przy innej okazji.
OdpowiedzUsuńMam za sobą dopiero półtora roku blogowania, ale już czuję, że blog stał się ważną częścią mojego życia. Samo przebywanie w blogosferze, aktywność na blogach innych, dzielenie się moimi zdjęciami/uwagami sprawia mi po prostu przyjemność.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Pozostaje mi już tylko życzyć wytrwałości:) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńO, miód na serce. Albo konfiturka. :)
OdpowiedzUsuńJak kania dżdżu wyczekiwałam motywacji do blogowania, bo jednak łatwo o rozregulowanie rytmu.
Co jest bardziej dziwne: to, że ktoś po latach zawiesza głos czy to, że ktoś przez lata całe pisze (choć nikt mu nie płaci a nawet nikt nie narzuca żadnej konieczności)? Jedno i drugie mocno zagadkowe.
Korzyści z blogowania bez liku. Mimo to zdarzyły mi się niedawno spore interwały, po których trudno wrócić. Wracam, bez namaszczenia i bez planów. To istotne: z jednej strony, nie ma racji bytu żaden przymus, z drugiej - pisanie absorbuje czas. Tak jak trening, smażenie konfitur, pielenie grządek. Z uśmiechem na ustach, ale jednak z zakasanymi po łokcie rękawami. Blogowanie to sztuka cieszenia się działaniem nieobliczonym na zysk i sztuka dostrzegania zysku w tym, co bezcenne, choć drobne. Taka praktyka, która przeniesiona w codzienność naprawdę może nauczyć niejednego.
Pozdrawiam! Wspomnij przy gorzkich pomarańczach. ;)
Tamaryszku, Tobie nie wolno nie pisać, choćby pisanie było nieregularne! Należę, a pewnie nie jestem sama, do tych z Twoich czytelników, którzy rzadko zostawiają komentarze (bo nie dorastam!), ale czytują wszystkie Twoje wpisy i zawsze jest to wielka uczta pięknego języka, sztuki formułowania myśli czy tworzenia słownych skojarzeń. Chociażby to, co napisałaś w komentarzu" Blogowanie to sztuka cieszenia się działaniem nieobliczonym na zysk i sztuka dostrzegania zysku w tym, co bezcenne, choć drobne.". Piękne! Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńPiszę trochę z opóźnieniem, bo mialam gości, ale chcialabym dodać swoje drobne refleksje w związku z pisaniem bloga, znajomości przeniesionych do realu i blogowych prezentow. Mnie minęło trzy lata pisania parę dni temu. Blog to mój pamietnik, czasami pretensjonalny i ekshibicjonizmu w nim za duzo. Ale mam taką potrzebę. Cale zycie pisalam pamietniki, to jakby dla mnie terapia, czasami wolanie o pomoc. Trzy lata temu, też dwa, byłam szczęśliwsza, teraz to czasami " ersatz, cholera, nie zycie", ale staram sie dostrzegać jasne strony pomieszkiwania w paru róznych miejscach. I bardzo lubię pisać. Caly czas poszukuję na blogu kobiet w srednim wieku w zwiazkach z obcokrajowcami, żeby sobie pomóc w swoich niełatwych relacjach z mężem Anglosasem , a właściwie kompletnym niezrozumieniu teraz. Ale ludzie nie są skorzy do zwierzen. Ja na takich nie trafilam. I moj przedzial wiekowy raczej rzadziej obecny na blogach w takim zakresie jakiego bym oczekiwala. Mowie w wieku srednim, a to przeciez 55+, hehe.
OdpowiedzUsuńPoznalam w realu dwie kolezanki,ktore tez remontuja stare domy poniemieckie. Nawet w bardzo zblizonym wieku, co z radoscią przyjełam. Mają zdecydowanie wiecej entuzjazmu ode mnie, bo to byl ich wybór, a dla mnie raczej konieczność. Chyba bardziej lubiłysmy sie na blogach, niż w rzeczywistości. Ale jestem w kontakcie mailowym i telefonicznym z wieloma blogowymi kolezankami. Bardzo sobie cenię te przyjaźnie. W mailu można sobie pozwolić na wiecej szczerości, bo ja tego głownie oczekiwalam.
Dostałam wspaniały prezent od kolezanki z Niemiec-Ani, ksiązkę ulubionego pisarza- Haruki Murakami, płytę rockowego niemieckiego zespołu i film na CD. Bardzo mnie zaskoczyła takim różnorodnym prezentem. Wymieniamy sobie opinie o filmach i raz Ania konkurs oglosila o Johnny Depp.
Moje kolezanki z poniemieckich domów, szczególnie "inkwizycja" to niezwykła gospodyni i dostalam od niej wiele smakowitych przetworów. oraz artystycznych wyrobów, które ona tworzy z zapałem. Ja odwdzięczam się gotowymi towarami.Poznałysmy sie w sylwestra, ktory byl w naszym domu. Nasi mężowie wczesniej zetknęli sie gdzies w sklepie. Jej mąż zna angielski i pomagal mojemu w zakupach budowlanych.
Pozdrawiam z gajowki.
Ardiolu,
OdpowiedzUsuńTeraz to ja odpisuję z opóźnieniem, ale podobnie jak Ty, zrzucam winę na podróże, wizyty...Życzę Ci, aby nowe życie w gajówce ułożyło Ci się jak najlepiej. Również w życiu małżeńskim. Mężczyźni z reguły nie są aniołami a jeszcze rzadziej nas rozumieją, ale może to właśnie na tym polega życie, aby pokonywać trudności i mimo wszystko walczyć o bycie razem, które mimo wszystko może być pasjonujące i przyjemne? Może będzie kiedyś okazja poznania się, kto wie? Pozdrawiam serdecznie, z francuskiej prowincji.