Zimny był ostatni weekend w Genewie. Miłośnikom książek jednak chyba taka pogoda nie przeszkadzała. Mogli się ogrzać temperaturą wydarzenia, które odbywa się co roku w mieście Kalwina na początku maja-salonu książki. Mam do tego spotkania miłośników książki wielki sentyment i staram się go nie przegapić, w czym pomaga mi otrzymywane corocznie od wydawnictwa Noir sur
Blanc zaproszenie. Jakie nowe książki uda mi się wypatrzyć? Kogo tym razem spotkam? Co się wydarzy? –zastanawiam się po drodze.
Po wyjściu z parkingu dostrzegam pokaźnych rozmiarów pomalowany na kolory safari camping car. Stoi przed nim szczupły mężczyzna
o sympatycznej, opalonej twarzy, ubrany na kolorowo. Drzwi są otwarte. Czy mogę
wejść do środka-pytam. Przyzwala zachęcająco. Ma niebieskie oczy i otwarte
spojrzenie.
-A czy mógłby mi pan jeszcze powiedzieć, gdzie
się znajdujemy ? –pytam starając się nie przeszkadzać w porządkach. Odpowiada z uśmiechem na twarzy.
-Tym samochodem wyruszyliśmy w 2008 roku z żoną i czwórką dzieci w podróż dookoła świata. Trwała ona przez 3,5 roku, ale nadal jesteśmy w podróży, nie mamy stałego miejsca
zamieszkania, ta karawana to jest właśnie nasz dom a w nim, wszystko co posiadamy. Przed tygodniem wróciliśmy z sześciomiesięcznej wyprawy do Afryki : Ghana, Burkina Faso,
Togo i Benin. Gdzie wyruszymy w dalszą podróż, tego jeszcze nie wiemy. Ale zapraszam na konferencję, w której wezmę
udział jutro rano, albo do przeczytania książki o naszej wyprawie...Nosi ona tytuł "Panna Ziemia i sześć palców u ręki"
książka o perypetiach nomadziej rodziny |
Rozglądam się po karawanie. Przestrzeń przypomina trochę wóz cygański, w którym nie tak dawno
miałam okazję spędzić noc. Po lewej stronie dostrzegam kątem oka pomieszczenie pełniące funkcję salonu, jadalni i sypialni dla dzieci. Dwa siedziska, które można w kilka sekund przekształcić w
kuszetki oraz dwa wiszące łóżka, składane na dzień. Po mojej lewej stronie
niewielka kuchenka, na wprost łazienka, a po prawej stronie, nad kabiną kierowcy, sypialnia rodziców. Lepiej nie mieć klaustrofobii, jeśli chce się w takiej przestrzeni zamieszkać. Czuję, że mój czas już się skończył i kolejni chętni stoją w kolejce, aby obejrzeć wóz naszych podróżników. Wychodzę z karawany po chyboczących się
schodkach z postanowieniem nabycia książki już na salonie.
Po przekroczeniu progu, wpadam na stoisko
księgarni podróżniczej „Wiatr szlaków” (Le vent de routes). Swoją książkę
podpisuje przystojna młoda kobieta. Po jej autograf czekają tłumy. Biorę do ręki jej książkę. „Dzika z natury – od
Syberii do Australii, trzy lata samotnego marszu". Autorka, Sarah
Marquis jest Szwajcarką i od 23 lat przemierza samotnie świat pieszo. Przewędrowała już Stany Zjednoczone, Australię i 7 tys. kilometrów przez Andy. Została w 2013 roku wybrana podróżnikiem roku, a w 2014 największym
globtroterem przez National Geographic.
Sarah Marquis |
Stojąc w
kolejce po autograf, przyglądam się kobiecie, która ponoć nie boi się wilków,
dzikich koni, kangurów ani węży, która potrafi przetrwać w ekstremalnych
warunkach. Trzymam w ręku jej odyseję 1000 dni i 1000 nocy, którą zadedykowała wszystkim kobietom, tym, które walczą o swoją wolność oraz tym, które ją już zdobyły, ale nie potrafią z
niej korzystać. „Załóżcie buty, będziemy maszerować razem"-proponuje im w przedmowie.
Sara Marquis należy do tych odważnych, szalonych,
twardych. Gdy nadchodzi moja kolej zamieniamy kilka zdań. Dowiaduję
się, że gdy nie przemierza świata, to ukrywa się w Valais, w Szwajcarii,
niedaleko doliny, w której mamy chatę. Może kiedyś uda nam się spotkać na
dłuższą pogawędkę? „Energia kobiet jest siłą, której należy się bać” wpisuje mi
dedykację Sarah. A ja ciekawa jestem skąd wzięła siłę, aby zachować tę wielką
niezależność i chęć spełnienia się. Może nadarzy się jeszcze okazja, aby o tym porozmawiać.
Spoglądam na sąsiednie stoisko. Nigdy w życiu nie widziałam takiej ilości książek o podróżach. M.in. na stole wyłożone są książki pisarza, którego niezwykle sobie cenię, jest on kimś w rodzaju ojca piszących szwajcarskich podróżników, wydawanego od lat po polsku przez oficynę Noir sur Blanc. Mowa o Nicolasie Bouvier. Jeśli lubicie podróżować to zachęcam do przeczytania jego przepięknych opowieści podróżniczych z Wenecji czy Istambułu albo z tych bardziej oddalonych regionów - z Indii Chin, Afganistanu czy Japonii. Pewnie Ci napotkani podróżnicy znają jego książki na pamięć a pewnie i innych słynnych szwajcarskich podróżniczek:
Annę-Marię Schwarzenbach pochodzącą z burżuazyjnej, faszyzującej rodziny
z Zurychu ale która wybrała własną drogę życiową- pisała, fotografowała,
podróżowała, przyjaźniła się z Klausem i Ericą Mann czy Ellę Maillart, znanmą z tego, że już w latach 30 przewędrowała Rosję, Kaukaz, radziecką Azję centralną, Indie,
Afganistan, Iran czy Turcję. W 1939 roku, starym Fordem wyruszyła z Anne
Marie Schwarzenbach do Kabulu. Ich podróż opisała w książce „ „Okrutny szlak”. Ale te trzy nazwiska to przeszłość. Na stoiskach w Genewie dostrzec można wielu nowych autorów: Sylvaina Tessona, Eliane Bouvier, Marlyse Pietri, Aude Seigne...Czyżby tegoroczny salon literatury zamienił
się w salon literatury pisanej przez i dla nomadów i podróżników?
Nie przeszłam daleko, aby moja teza znalazła potwierdzenie. Na stoisku wydawnictwa Phebus, które należy
podobnie jak wydawnictwo Noir sur Blanc do spółki Libella, podpisywał swoją
ostatnią książkę Cédric Gras, Francuz mieszkający na Ukrainie, w Doniecku.
Mieszkał przez rok na Syberii, trzy lata we Władywostoku a przez ostatni rok
wędrował po zachodnich rubieżach Rosji na granicy z Japonią, od Karelii do rzeki
Amur, od Krymu do morza Japońskiego, przez stepy Mongolii aż do Magadanu.
Pytam go jak widzi przyszłość Ukrainy. Nie, nie jest niestety optymistą:" Ze strony Kijowa brakuje chęci znalezienia kompromisu, są zbyt uparci. Rosyjski musi być uznawany za drugi język narodowy. Ukraina przetrwa, jeśli stanie się Federacją, na kształt Szwajcarii". Stopniowo rozmowa schodzi na temat jego podróży po Rosji. Gdy wspominam, że jestem Polką, natychmiast się uśmiecha i cytuje dokosnale mu znanego polskiego podróżnika Ossendowekiego "Zdarza mi się, że wędruję jego tropami". Ale jak go z kolei nie znam.
-Nie zna go Pani? To niemożliwe! –dziwi się
autor „Północ, to Wschód”, to naprawdę niezwykle ciekawa postać! Chyba wiem, dlaczego Ossendowski nigdy nie wpadł mi do rąk. Z powodu antyradzieckich
przekonań miał zakaz wydawania w Polsce do 1989 roku. Czy jest wydawany dziś? Nie wiem, ale w wydawnictwie Phebus ukazało się wiele jego
pozycji. Jest więc szansa na nadrobienie zaległości.
Czas wracać. Zatrzymuję się jeszcze na wystawie fotograficznej młodych talentów poświęconej podróżom i spieszę do wyjścia, tym
razem już z egzemplarzem opowieści o wyprawie rodziny Balthazar dookoła świata. Tym razem wartę sprawuje Vero-dzielna mama
nomadziej rodziny. Jeszcze raz zaglądam nie ukrywając fascynacji życiem w karawanie. Wyjaśnia mi organizację, funkcjonalność
karawany, odpowiada na pytania i wpisuje dedykację „”Życie jest
podróżą, aby Twoja była jak najpiękniejsza”. Piękna dedykacja...
Véro, mama |
Gdybyście chcieli dowiedzieć się więcej o nomadziej rodzinie i jej przygodach na kilku kontynentach, to zapraszam do lektury na ich stronie-na pewno się rozmarzycie. Od razu po powrocie z salonu zabrałam się do czytania książki, jeszcze jej nie skończyłam, ale przewędrowałam już z nimi przez Bałkany, Afrykę, Indie i jestem już w Nepalu.
Pod wpływem tej lektury nasunęło mi się wiele
refleksji. przede wszystkim pomyślałam o dzieciach, o bagażu w jaki rodzice wyposażą ich na całe życie ucząc ciekawości świata, otwarcia,
tolerancji, życia w zgodzie z sobą samym czy też wiary, że można spełniać nawet
najbardziej szalone marzenia. Co nie zmienia faktu, że w podróży młodzi ludzie muszą codziennie rano przerabiać cały szkolny program!
Trzymam za nich kciuki, jak również
za wszystkich innych szalonych nomadów i poszukiwaczy przygód maszerujących po świecie...
A na koniec krótki filmik o życiu naszej szóstki w drodze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz