foto

foto

niedziela, 11 maja 2014

Thomas Hirschhorn, geniusz czy mistyfikator?



To dziwne miejsce. Może gdybym była dyrektorem paryskiego pałacu Tokyo, to ostrzegłabym  gości, otwartej przed kilkoma dniami wystawy szwajcarskiego artysty Thomasa Hirschhorna, przed tym, co zobaczą: setki zużytych opon samochodowych ( 15 tys. sztuk!) ułożonych w stosy, ściany i kolumny i rozgradzających przestrzeń (2 tys. metrów),  stare krzesła, fotele i kanapy- pokryte dokładnie brązowym scotchem oraz, rozrzucone grube płyty białego styropianu, nad którym pastwią się zwiedzający, rzeźbiąc w nim przy pomocy pił i pilników rozmaite formy. W dwóch miejscach, pali się chroniony metalowymi blachami ogień. Tej oryginalnej dekoracji pikantności dodają rozwieszone wszędzie plakaty i banderole z fragmentami cytatów wielkich francuskich filozofów, ale żeby było ciekawiej, są one urwane w połowie, a więc często pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wszystko to razem sprawia wrażenie wielkiego squatu młodzieży alternatywnej.

Palais de Tokyo przyzwyczaił mnie już do wielu zaskakujących ekstrawagancji w sztuce, sporo też w życiu widziałam, jednak muszę się przyznać, że tym razem berneńskiemu artyście udało się mnie zaskoczyć. Kim jest Thomas Hirschhorn -zastanawiam się wędrując z zapachem zużytej gumy w nozdrzach-geniuszem czy mistyfikatorem?

Thomas Hirschhorn pochodzi z Berna, ze Szwajcarii niemieckojęzycznej i autorem niejednego skandalu. Przed dziesięcioma laty zrobił wystawę o demokracji szwajcarskiej w Instytucie Kultury Szwajcarskiej w Paryżu.  Okazała się ona takim skandalem, że rząd zdecydował się obciąć subwencje Instytutowi- oburzony i zgorszony, , że wydaje pieniądze obywateli na takie szkaradziejstwa. Co nie znaczy, że przestano go zapraszać. Skandal jest zawsze miło widziany w sztuce. W ubiegłym roku szokował na nowojorskim Bronxie, ale chyba nie spotkał się ze zbyt dużym entuzjazmem-wystawę zjechał krytyk sztuki New York Times’a i to nie byle kto!

Tym razem został zaproszony do paryskiego Palais de Tokyo: mekki awangardy i prowokacji. Po pierwsze, zaraz po wejściu uderza w nasze nozdrza silny zapach opon. Początkowo nie wiemy o co chodzi. Posuwamy się śladem opon, jest ich coraz więcej....Wystawa nosi nazwą  “Wieczny płomień” i faktycznie, w dwóch miejscach rozpalone są ogniska, które będą się palić do końca trwania wystawy czyli przez ok. 52 dni. Po tej przestrzeni  kręcą się młodzi ludzie, rodziny z małymi dziećmi. W jednym z kątów aktorzy czytają fragmenty tekstów filozoficznych. W sobotnie popołudnie słuchają zaledwie dwie osoby, z których jedna śpi. Ktoś inny przyczepia fragmenty schotcha do sufitu. Obok znajduje się biblioteka dzieł filozoficznych. Przypadkiem wypatrzyłam na półce Czesława Miłosza i jego „Zniewolony umysł”. Kolejna sala wypełniona jest komputerami i drukarkami, można usiąść przy dowolnym z nich, coś napisać, wydrukować jakiś obraz i powiesić, gdzie się chce. Centralnym placem jest bar, gdzie sprzedają piwo za dwa euro. Ma być tanio, tak chciał artysta. W jeszcze innym pomieszczeniu dziarsko pracują młodzi ludzie rzeźbiący styropian. Dzieci tarzają się w białym pyle. Jest też tam sala telewizyjna. Za darmo można wybrać spośród tysiąca filmów, zakopać się w fotelu i oglądać. Codziennie wydawana jest również gazeta wystawowa, produkowana na miejscu.

Oddam głos artyście, który przy okazji tej wystawy udzielił wywiadu szwajcarskiemu tygodnikowi „L’Hebdo” . Artysta chciał złożyć hołd miastu, które go przed 30 laty przyjęło (Paryż), jego filozofom, pisarzom i poetom, wszystkim tym, którzy wzięli udział w jego rozwoju intelektualnym. Intencje? Stworzyć miejsce otwarte, aktywne, sprzyjające spotkaniom, dialogowi, i czemu nie-konfrontacji? Ogień? Chodzi o ogień myśli, sztuki, poezji, konceptów, projektów...

Trochę się domyślam, skąd ten projekt powstał w głowie szwajcarskiego artysty. Tak się składa, że mieszkałam siedem lat w Bernie, gdzie tak naprawdę nie daje się mieszkać: obowiązuje tam  rygor, porządek i policyjna dyscyplina. Jest tam jednak do dziś miejsce znajdujące się zupełnie poza prawem, gdzie można wysłuchać koncertu, kupić każdy rodzaj narkotyków, spotkać anarchistów i ludzi lewicy. To słynna Reithalle, berneński squat i w Bernie jest to faktycznie najbardziej twórcze, kreatywne i alternatywne miejsce na mapie miasta. Mam wrażenie, że Thomas Hirschhorn chciał klimat tego berneńskiego miejsca odtworzyć w Paryżu. Wszystko trzeba stworzyć samemu, nie ma nic na czym można zawiesić oko. Jesteśmy tylko my, ludzie i cała przestrzeń została zorganizowana tak, abyśmy opuścili nasz kokon i wyszli na spotkanie drugiego. Czy tę ideę udało mu się przekazać? Nie wiem...A zresztą co się będę rozpisywać, zobaczcie sami...

Redakcja gazety wydawanej podczas trwania wystawy



Czytanie "Obcego" Alberta Camus

Audytorium

Biblliteczka filozoficzna ze "Zniewolonym umysłem" Miłosza

Każdy moment kultury...

sala komputerowa

Bar


Nic wielkiego nie powstaje bez

Rzeźbienie w styropianie

Tata wyrzeźbił dla mnie

warsztaty styropianowe




Sala telewizyjna

Każdy jest totalnym rozczarowaniem

Po prostu powiedz nie wartościom rodziny






1 komentarz:

  1. Bałagan widzę, choć na niektórych zdjęciach podłoga zaskakująco czysta. Znak jaki? :)

    OdpowiedzUsuń