Z kilkumiesięcznym opóźnieniem, ale wybrałam się wreszcie na "Blue
Jasmine" Woody Allena. Miało być lekko, dowcipnie i do śmiechu. Było ponuro,
depresyjnie i... do płaczu. To film bardzo gorzki. Na lotnisku w San Francisco (lot
z Nowego Jorku) ląduje młoda dama, milionerka z wyglądu, nie
przestając, w oczekiwaniu na taksówkę, opowiadać swojego życia przypadkowo
poznanej w samolocie kobiecie: bogaty mąż, przyjęcia, drogie restauracje,
wystawne życie…leci odwiedzić siostrę. Niczego się jeszcze nie domyślamy.
Pierwszy niepokój zaczyna się w nas budzić, gdy taksówka zatrzymuje się przed
obskurnym domem w równie obskurnej dzielnicy i gdy nasza bardzo elegancka bohaterka, Jasmine, wchodzi do
równie obskurnego mieszkania siostry. Coś tu nam nie gra...
W miarę rozwoju opowieści, dowiadujemy się, że Jasmine jest osobą kompletnie
przegraną, szukającą ratunku w objęciach nigdy nie szanowanej przez siebie,
wywołującej żal i współczucie siostry Ginger. Bo Ginger pracuje i jest tylko kasjerką.
Woody Allen porzuca w tym filmie New York. Wymazuje go. Przenosi akcję do San Francisco. Tak jakby
jego mieszkańcy już nie zasługiwali na uwagę. Tak jakby się obraził na miasto, od zawsze jego ukochane miasto. Nie opowiada, jak to zwykł robić, o
nowojorskiej klasie średniej, o bohaterach Grenwich Village czy West Village.
Gdzie podziali się bohaterowie Annie Hall czy Manhattanu? Umarli? Wyjechali? A może siedzą w więzieniu?
W filmie jest ich dwoje.
Tytułowa bohaterka-Jasmine i jej mąż. Ona znajduje się w głębokiej depresji i jest
na dobrej drodze do schizofrenii. Skończona, przegrana, nieprzystosowana do
życia. Jej mąż, w którym każdy, kto czyta gazety łatwo rozpozna portret Bernarda Madoffa,
słynnego oszusta, skazanego na 150 lat więzienia za miliardowe nadużycia (liczne aluzje: aresztowanie przez FBI, styl życia, piramida finansowa, działalność
filantropijna, rezydencje we Francji i na Florydzie) dla potrzeb scenariusza
powiesił się na sznurku, w celi. Tacy są dzisiejsi nowojorscy bohaterowie Woody Allena.
Mało śmieszni.
Gdy znajomi Ginger pytają Jasmine, czy ma pomysł na siebie, ona zaczyna im
opowiadać jakieś mrzonki, zupełnie pozbawione konkretów, nierealne. Jest
nieprzystosowana, nie zdaje sobie sprawy
z realiów życia. I nie chce, nie potrafi spuścić z tonu, nie potrafi nie żyć złudzeniami.
Czy w tym filmie widać jakieś światełko nadziei? Może w filozofii życia
siostry Gine, w akceptowaniu życia takim jakim jest, nie uciekania się ułudę i
życie ponad stan. Może w historii jej syna, który mimo iż skończył Harward
prowadzi sklep z płytami i jest szczęśliwy. Może w prostocie życia, nawet jeśli
jest to życie przy kasie.
Gdy słuchałam mówiącej do siebie Kate Blanchett, opowiadającej o przeszłym
życiu w luksusie, nie mogłam się nie powstrzymać przed myśleniem, że Woody
Allen posłużył się parabolą, że sytuację głównej bohaterki można porównać z
sytuacją Ameryki, krajem, który życie ponad stan doprowadziło do granicy
bankructwa. Czy pamiętacie sytuację sprzed kilku tygodni? Gdy cały świat
wstrzymał oddech, bo największej potędze gospodarczej na świecie groziło bankructwo? I to nie były żarty? A czy
słyszeliście o tym, co dzieje się obecnie w mieście Detroit? Że na granicy bankructwa znajduje się jeszcze kilka innych Stanów. Czy dzisiejsza Ameryka nie przypomina tej siedzącej na ławce, nikomu niepotrzebnej, zwariowanej, nieumalowanej Cate Blanchett?
Woody Allen to bardzo wnikliwy obserwator amerykańskiego stylu życia. Tym razem nie jest mu chyba do śmiechu. Jego widzom też nie.
Zycie ponad stan oraz zero pracy i wysilku to grecka specjalnosc... Przy Grekach Amerykanie to pracujace mrowki...
OdpowiedzUsuńAle czy jedynym wyznacznikiem wartości człowieka, narodu ma być jego praca? O Grekach jestem jak najlepszego zdania. To, co ich spotkało było zasłużone tylko częściowo i do sytuacji doprowadzili nieudolni politycy, a zresztą, dlaczego jest tak a nie inaczej, to bardzo długa historia...
UsuńNomen omen, moj Mister utracjusz, ale świetnie odnajduje nową radość życia na pograniczu polsko-czesko-niemieckim. Jego republikańska rodzina ma się swietnie, a on demokrata, to jakby obraza teraz dla wartosci i amerykanskich:( Ludzie chyba nie byli swiadomi, co naprawde działo sie w Ameryce w związku z budzetem.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z komentarzem powyżej, Amerykanie mają wyjątkowy etos pracy, prawie jak Japończycy w niektórych stanach. Tylko my ich postrzegamy przez stereotypy filmowe.
Woody Allen zawsze tak dużo gadał i gadal w tych swoich filmach. Przynajmniej dowcipnie chociaz z sarkazmem.
Tym razem tak jakby mniej dowcipnie, ale może jesteś innego zdania?
OdpowiedzUsuńWidziałam ten film już jakiś czas temu w kinie. Mimo że nie przepadam za Cate, uważam, że zagrała wybitnie. Nie za bardzo odnajduję się w tematach politycznych, więc Twoja recenzja pozwoliła mi spojrzeć na ten film z jeszcze innej strony. Poza tym W.A. zrobił w końcu coś na jego miarę. Nie uważam, żeby filmy z Paryżem, Rzymem czy Barceloną w tle były złe, ale zdecydowanie wolę jego starze filmy. Moim zdaniem narzucił sobie zbyt duże tempo. Może jest świadom upływu czasu i chce do maksimum wykorzystać czas, który mu pozostał? Czasami mam wrażenie, że jego ostatnie produkcje są jakby niedopracowane i że producenci tym się nie przejmują, bo i tak nazwisko W.A. przyciągnie widzów... PS. Wkradł się mały błąd. Poprawny tytuł to Blue JasminE. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za poprawkę e! Ja stawiam aktorom może za wysoko poprzeczkę i bardzo rzadko ich komplementuję. Aktorstwo Cate Blanchett jest moim zdaniem poprawne, ale to nie jest jakaś wybitna aktorka ani wielka jej rola. Na słowo "wybitne" zasługuje, moim zdanie, Marion Cotillard w roli Edith Piaf-to jest dla mnie genialne, wielkie aktorstwo -aż ściska w dołku, gdy się ją ogląda.
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam, że ostatnie filmy W.A. to produkcyjniaki, ale jakżeż miłe do oglądania! Przeuroczy Paryż i Rzym-Barcelony nie widziałam. Podobnie jest z Polańskim, wydaje mi się, że jego ostatnie filmy nie są już tak drapieżne, bezkompromisowe jak cała jego wcześniejsza produkcja. No cóż, starzeją się chłopcy-obaj chyba mają już prawie po osiemdziesiąt lat, czego tu jeszcze wymagać od nich w tym wieku...Cieszmy się, że jeszcze żyją, bo pewnie będzie ich brakować...
Kontynuując filmowy wątek, u mnie filmy dzielą się na "przed i po" Amour w reżyserii Haneke. Jest to dla mnie film idealny. Nie mogę przeboleć, że Emmanuelle Riva nie otrzymała Oskara. W tym tygodniu wybieram się na Venus a la fourrure. Polskie media strasznie chwalą. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję! Co do Marion, faktycznie jest niesamowita w roli Edith. Będzie jej bardzo ciężko "przeskoczyć" tę rolę...
UsuńZgadzam się, że zasługiwała na Oscara-film niezwykły, dla mnie również. Haneke jest właśnie zaprzeczeniem tego, co napisałam wcześniej, z wiekiem robi coraz lepsze filmy. "Biała wstążka" była dla mnie również bardzo ważnym obrazem. Może dlatego, że interesuje mnie przemoc i manipulacja w stosunkach międzyludzkich i to jak do niej dochodzi? Ja pewnie też w tym tygodniu wybiorę się na Venus-Polański był dzisiaj w dzienniku France2. A propos Marion, widziałam wczoraj w kinie zapowiedź jej nowego filmu, w którym gra polską Żydówkę przybywającą z Europy do Nowego Jorku. Tytuł "Emigrantka". Ma się pokazać w kinach w grudniu. Chyba tego filmu nie przeoczymy, nieprawdaż?
Usuń"Białą wstążkę" również widziałam, ale byłam młodsza i głupsza, więc muszę wrócić do tego filmu. A propos przemocy i manipulacji, widziałaś "Dogville" von Triera (jeszcze sprzed okresu, kiedy zaczął epatować nadmiernie seksem)? Dziękuję za cynk odnośnie "Emigrantki". Jeszcze o tym filmie nie słyszałam. Czekam zatem na recenzję Venus :)
UsuńPragmatyzm nami (nadmiernie?) powoduje. Dlatego 'skorupy' topimy w odpadach a american dream między bajki wkładamy.
OdpowiedzUsuńI tak; Куды nam tam do rozterek ichnich (dawniej) bogatych...
Nie zdawać sobie sprawy z realiów życia? gabinety fachowców i niefachowców są pełne. Czy to NYC, SF, czy Dolna Głucha (gdy doktorobus dojedzie).
A w bankructwo amerykanów en bloc nie uwierzę. O 'wkładaniu palca', by uwierzyć, też wspominać nie będę.
Kłopoty wszędzie były, są i (tfu, tfu) będą. Nie będę więc nawet przytaczać opinii 'w temacie'... Tyrmanda.
Swoją drogą mózg 'naszej' paryskiej reporterki pracuje 'dość nieformalnie'. Za to jej cześć i chwała.
P.S. i odrobinka dla Allen'a
Formalnie, nieformalnie-najważniejsze, że pracuje! Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń