Dom, w którym spędziłam dzieciństwo, przecinał
długi korytarz. Po jego jednej stronie
mieszkaliśmy my, po drugiej znajdowały się dwa mieszkania : babci i
sąsiadki nazywanej przeze mnie Siakunią (tak sparafrazowałam trudną do wymówienia
„sąsiadkę”). Te dwa mieszkania po drugiej stronie korytarza dzieliła ściana. Sciana ta jednak dzieliła tak naprawdę dwa światy. Po stronie babci, pochodzącej z rodziny chłopskiej, na stole przykrytym plastikową ceratą królowały
krupniki i kapuśniaki, tonące w tłuszczu placki ziemniaczane, pyzy, knedle i
pierogi szczodrze polewane roztopionym boczkiem. Babcia podawała te przysmaki na fajansowych talerzach. W wielkie święta,
mieliśmy prawo do PRL-owskich serwisów z naklejoną, schodzącą nawet w ręcznym
myciu kalkomanią. Do wystroju stołu babcia nie przywiązywała wagi, dbała raczej
o nasze żołądki.
Po drugiej stronie ściany znajdował się świat mieszczańsko-inteligencki. Na co dzień, Siakunia nakrywała stół skromnym,
ale obrusem, układała serwetki i stare, piękne sztućce. A jadło się cieniutkie zupki
z pokrojonych w równą kostkę warzyw, pieczone mięsa w delikatnych sosach z
jednym-dwoma ziemniaczkami podawanymi na przedwojennej, ślicznej porcelanie,
którą udało jej się w czasie wojny przewieźć do naszego domu z palącej się
Starówki. Chyba gdzieś w połowie listopada, na Jadwigi, Siakunia zapraszała do
siebie cały dom, ale na gości nie czekał uginający się od potraw stół, ale było na słodko: serniki i makowce wyłożone na pięknych
kryształowych tackach, herbatę i kawę piliśmy wówczas w porcelanowych filiżankach a likier
w malusieńkich, cudacznych kieliszkach. Pamiętam, że tak pięknie udekorowany
stół zawsze robił na mnie wrażenie. Tego roku, na strychu mojego domu,
znalazłam jeszcze kilka kieliszków z jej kolekcji, a po Siakuni odziedziczyłam
serwis ze starej porcelany, który bardzo oszczędzam i wyjmuję tylko przy
naprawdę wyjątkowych okazjach.
Chyba jednak dopiero dzisiaj, po latach, uświadamiam
sobie istnienie tych dwóch światów. Wokół panowała przewaga przede wszystkim
tego pierwszego: przaśności i taniego fajansu. Jedząc w barze mlecznym, a nawet w
szykownej na ówczesne czasy restauracji u Chińczyków na Marszałkowskiej nikt
się nie przyglądał urodzie talerza na jakim mu podawano. Wiadomo i tak, czego można się było spodziewać. A starej, przedwojennej porcelany zachowało
się w Warszawie jak na lekarstwo, u wybranych. Na co dzień używało się brzydkich fajansów
i szkła produkowanego w socjalistycznych fabrykach ceramiki. I co tu dużo
mówić-mało kto miał pojęcie, że może istnieć coś innego. Pod koniec PRL-u,
niektóre państwowe fabryki zaczęły unowocześniać wzornictwo. Modne stały się
wyroby z Włocławka, Pruszkowa, czy z huty szkła w Krośnie. Do dziś ostały mi się pojedyncze
sztuki biało-czarnego serwisu z Pruszkowa.
Nie wiem skąd pojawiło się u mnie po raz
pierwszy zainteresowanie ceramiką i
pięknym nakryciem stołu. Na pewno pod wpływem odwiedzanych pchlich targów i
domów aukcyjnych. A może pod wpływem znalezionej gdzieś u bukinistów książki o
sztuce nakrywania francuskiego stołu? A może pod wpływem jednej, jedynej osoby?
W dużym stopniu jednak zawdzięczam to Paryżowi, gdzie nie sposób oprzeć się
starociom. Nie sposób nie ulec fascynacji rozwojem cywilizacyjnym Francji, wyrafinowaniem
i elegancją, która stała się naszym udziałem jedynie w bardzo niewielkim
stopniu a którego esencją są meble, tkaniny czy porcelanowe wyroby-wszystko
to, co stanowi o kulturze materialnej.
Przed kilkoma dniami przebywając w Genewie zajrzałam
do Muzeum Ariana, gdzie mieści się jedna z najpiękniejszych w Europie kolekcji ceramiki.
Należała ona do Gustawa Revillioda, który zbudował to muzeum, aby pomieścić w nim swoje
potężne zbiory.
To dziwne uczucie przyglądać się przedmiotom,
jakimi kiedyś, ale i dzisiaj dekoruje się stoły w Europie i na świecie.
Przedmiotom, o których istnieniu nie miałam pojęcia a nawet wyobrażenia jedząc
zupę w barze mlecznym przy Barbakanie z fajansowego talerza. Może stąd mój
zachwyt.
Próbowałam się w tym wszystkim połapać, ale nie
jest łatwo. Chyba trzeba być fachowcem, żeby odróżnić ceramikę chińską od
japońskiej, tak bardzo są one do siebie podobne. Tym bardziej, że ceramikę
Wschodu kopiowano również Europie. Wyróżniają się zdecydowanie i są łatwe do rozpoznania
wyroby z Delft oraz ceramika włoska-kolorowa, przyjemna dla oka. Zachwycają
wyroby z Miśni i podparyskiego Sevres. Ale manufaktur ceramiki było w Europie
mnóstwo-w Hiszpanii, Francji, w Niemczech a nawet w Polsce. Ale co tu opowiadać…czas
na wybrane cuda z muzeum Ariana.
To urocze naczynie na pasztet było być może używane przez naszego króla, Stanisława Leszczyńskiego-pochodzi bowiem z manufaktury w Luneville, gdzie władca Lotaryngii miał swoją siedzibę. Zrobiony jest z fajansu polichromowanego na "wielkim ogniu" (czyli w piecu?).
To naczynie na przyprawy pochodzi z holenderskiej manufaktury w Delft i powstało w latach
1680-1700 na wzór porcelany chińskiej okresu "przejściowego"
Talerz fajansowy biało-niebieski z Delft, z drugiej połowy XVII wieku
Finezja włoskiego fajansu z Pavie, 2 poł. XVII-pocz. XVIII wieku.
A tu już wyraźnie widać klimaty włoskie. Porwanie Heleny zilustrowane na talerzu z fajansu (majoliki) powstało w 1528 roku w Urbino i jest autorstwa Nicola da Urbino. W tym roku odwiedziłam pałac W Nieborowie i tam, pod koniec XIX wieku Michał Radziwiłł założył manufakturę majoliki, która wzorowała się na wzorach włoskich m.in. z Florencji i Urbino
Ten porcelanowy nocnik pochodzi juz z okresu późniejszego, z manufaktury w Miśni, pierwszej europejskiej manufaktury porcelany. Widoczny wzór jest imitacją japońskiego stylu Kakiemon.
Kolejny talerz z Miśni, tym razem inspirowany japońską porcelaną z Arity
I przenosimy się do Francji. Ta filiżanka na bulion powstała już w Sèvres w 1757 roku
Ten porcelanowy serwis do kawy z greckimi motywami pochodzi już z Paryża, z manufaktury Dagoty i powstał w 1810 roku
No a skoro jesteśmy w muzeum w Szwajcarii, to nie może zabraknąć porcelany z Nyon. Ta filiżanka na bulion powstała około 1790 roku a mnie zachwyciła oryginalnym wzorem.
I wreszcie jedyne, ale jakżeż piękne polonikum. Prezent polskiego króla Stanisława dla sułtana Abdula-Hamida pierwszego, pochodzący z królewskiej manufaktury Belwederu, powstały w latach 1776-1777. Widniej na nim napis" Król Lechów wysyła te dary padyszachowi ottomańskiemu jako wyraz głębokiego przywiązania i szczerej życzliwości".
I jeszcze dwa porcelanowe naczynia, pozornie bardzo podobne, ale powstałe w zupełnie innym czasie i na innych kontynentach. Powyżej, jedna z najstarszych waz japońskich z Arity powstała w latach 1670-1730
A na koniec japoński naczynie do perfumowania wnętrza z XIX wieku w stylu Satsuma
Muzeum Ariana wewnątrz przypomina odrobinę Operę Garnier. Istniał nawet projekt zbudowania podobnych schodów. Ale projektu nie zrealizowano. Pozostały marmurowe kolumny i piękne wnętrza. W głębi na parterze wystawa prac japońskiego, współczesnego artysty Akio Takamori.
Piękny wpis. Stara porcelana, ładna porcelana to coś co budziło moje zainteresowanie odkąd sięgam pamięcią. Kiedy jako mała dziewczynka odwiedzałam muzea jakoś nie bardzo interesowały mnie obrazy (:)), zupełnie nie obchodziły mnie rzeźby (:))- te uśmiechy w kontekście zmian, jakie przyniósł czas), ale zawsze szłam do działu porcelana i tam oddawałam się marzeniom, jak cudownie byłoby kiedyś zasiąść przy pięknie zastawionym stole i wypić herbatkę w tych kruchych cudowności. Moim pierwszym zakupem za pierwsze zarobione (nawiasem mówiąc w Muzeum Narodowym w Gdańsku, gdzie miałam okazję podziwiać fantastyczną starą porcelanę, nie każde muzeum wystawia takie zbiory) był serwis kawowy; malusieńkie, fikuśne, delikatne filiżaneczki i talerzyki zdobione niebieskimi motywami kwiatowymi - oczywiście nie antyki- na takie z pensji 'muzealnika" nie mogłabym sobie pozwolić. Do dziś przykładam dużą wagę do wystroju stołu i przyznam, że najlepsze danie nie smakuje mi tak dobrze o ile nie jest ładnie podane.
OdpowiedzUsuńApetyt rośnie w miarę jedzenia...Gdy raz połknie się bakcyla pięknej porcelany i pięknego nakrycia stołu, to trudno się później od tego uwolnić. Ale jeśli możemy sobie sprawiać przyjemność to czemu tego nie robić?
Usuńz przyjemnością czyta się historię o dwóch światach - brzmiało ciekawie i magiczne, czułam się sama jak dziecko uczestniczące w tych ucztach p.s. mnie najbardziej przypadł do gustu prezent króla Stanisława - tez mogłabym taki otrzymać ;)
OdpowiedzUsuńTen świat był magiczny, w starym domu, zwłaszcza na strychu, zawsze wyszukać można było różne ciekawe rzeczy...Prezent niezwykły, ciekawa jestem czy dużo porcelany pochodzącej z manufaktury Belwederu zachowało się...i już mam zadanie do zrealizowania podczas najbliższej wizyty w Warszawie.
Usuńależ masz wspaniałe wspomnienia i ceramika piękna, dla przeciętnego znawcy, nie konesera, ciężka do rozpoznania manufaktura, to prawda,
OdpowiedzUsuńw pobliżu mojego miasta była znana swego czasu manufaktura Tuppack z różnymi wzorami, ale znanymi głównie jako prekursor wzoru China Blau, chętnie kopiowanego przez inne manufaktury
dziękuję za ten wpis i pozdrawiam ciepło ;)
Manufaktura Tuppack...zerknęłam na strony internetowe sprzedające wyroby tej manufaktury i są to naprawdę kolekcjonerskie perełki-przepiękne! Pozdrawiam z deszczowego Paryża!
UsuńChciałabym tam być, taki talerz z majoliki jak "porwanie Heleny" widziałam w muzeum na zamku w Pieskowej Skale latem była wystawa stylów w sztuce od średniowiecza do dwudziestolecia, którą z przejęciem długo oglądałam. Sympatyczna opowieść o rodzinie i sąsiadce,, pozdrawiam:))
OdpowiedzUsuńUjmująca opowieść... tyle ciekawych wątków... i jak ilustrowana!
OdpowiedzUsuńPiękno było przywilejem klas sytych i zdegenerowanych, więc komuna je, znaczy piękno, zlikwidowała.
Przy okazji - "wielki ogień" oznacza wypalanie w temperaturze 1300-1400C, "mały ogień" w temp. ok. 900C wyrobów dekorowanych farbami emaliowymi, złotem, które nie zniosłyby wyższej temperatury.
Muzeum Ariana - przybywam! :)
Wielkie dzięki za fachowy głos! Przy niektórych eksponatach widziałam podpis "wielki ogień" a przy innych "mały" i nie bardzo wiedziałam do czego się on odnosi. Ale już wiem, na przyszłość! Muzeum Ariana-koniecznie!
OdpowiedzUsuńCzytałam i przemyśliwałam. Temat tylko pozornie leciutki jak piórko. Uruchamia całą listę skojarzeń, wspomnień, zapytań.
OdpowiedzUsuńModne dziś pytanie (np.); kim jesteśmy, czy i jak kształtowało nas dzieciństwo przeżyte wśród określonych okoliczności. W tym stołu.
U nas zachowały się 'resztki magnackiej fortuny', używało ich się świątecznie. Później nawet strach było myć, by nie uszkodzić; szczególnie, że nie było takich jak dziś wygodnych zlewozmywaków i szybkich jak błyskawica płynów wybłyszczających :)
Z czasem wiele z tych kruchości znikało, w różny sposób. Szczerbiły się, tłukły, były rozdawane, lub nawet (o zgrozo) były wyrzucane, jako niepraktyczne lub niemodne. Mała część została jednak. I co? najczęściej w równych stożkach stoi i czeka; na kolejne odświeżenie... przy wielkich porządkach. Jest o czym myśleć. Pozdrawiam :)
Może czekają na tych, którzy będą je potrafili docenić? Może lepiej oddać te "resztki magnackiej fortuny" w dobre ręce aniżeli czekać aż do końca- zapomniane i niekochane-wyszczerbią się i wytłuką? Jest o czym myśleć... :)))
UsuńFascynujący wpis, ale myśli nasuwa niewesołe. Polacy (w większości) nie mają wrażliwości na piękno i dotyczy to nie tylko porcelany. To wszystko spuścizna historyczna. My możemy tylko uczyć się od innych i wrażliwość na piękno przekazywać dzieciom od najmłodszych lat. Może one to zmienią?
OdpowiedzUsuńDziękuję za miły komentarz! Mam nadzieję, że to się powoli zmieni. Najgorsze jest chyba to, że decyzje dotyczące wyglądu ulicy podejmują politycy a Ci mają chyba z estetyką na bakier a dzieci tym nasiąkają, niestety...
OdpowiedzUsuńPrzy okazji twojego interesującego wpisu, skorzystam z okazji i wspomnę o fabryce porcelany w Cmielowie, gdzie nadal produkuje się bardzo piękne wyroby. Szczegolnym zainteresowaniem obecnie cieszy sie tzw. zywe muzeum przy fabryce As. Jej wyrafinowane produkty zdobią nawet królewskie stoły w Europie. Czesto były prezentami z okazji róznych państwowych wizyt. A moje rodzinne miasto to 10 km od Ćmielowa i chyba każda rodzina z mojego miasta ma w swoich zasobach serwisy z Ćmielowa. Często kiedyś kupowane okazyjnie, jako niby stłuczki. Ja odziedziczyłam po rodzicach eleganckie białe filiżanki ze złotymi paskami i cały do tego komplet.
OdpowiedzUsuńA moją-twoją sąsiadką z wytwornymi manierami była kolezanka, która w latach 60. i 70. miała ojca w US. Spotkania i posiłki u niej to był po prostu film. To była przedwojenna, inteligencka rodzina, chyba żydowska,jak teraz myślę, jej rodzice byli od naszych tak dwa razy starsi i wszyscy mowili, ze ona jest dzieckiem adoptowanym. Piękne meble zdobiły mieszkanie, a raz pamietam mialam radość być u niej, kiedy przyszła ogromna paczka z Ameryki. To było gdzieś ok. 70. roku.I mnie się dostał upominek. Urodziny Stefci w czasach naszego dziecinstwa, to był najpiekniejszy kinderball. Pamietam, gdy piłysmy herbate z porcelanowych filizanek , a w tamtych czasach pito ze szklanek, a piękne szklaneczki były podawane do napojów. Może to były jakieś amerykańskie wyroby, ale dla mnie absolutnie niezwykłe.
Teraz mi sie przypomniało, ze mogła to być żydowska rodzina, bo jeden adwokat z naszego miasta, juz w czasach obecnych wykupywał kamienice w miescie i mówiło się, ze to pożydowskie mienie. Stefcia wyjechała z naszego miasta na poczatku lat 70. Byłam z nią w kontakcie jakiś czas, potem wyjechała do US. i to by było na tyle naszych wspomnień z porcelaną w tle, czymś bardzo pieknym.
A ja lubię angielską pejzażową porcelanę.
Żywe Muzeum przy fabryce? Niezwykłe rzeczy opisujesz? Ciekawa jestem bardzo na czym owo żywe muzeum polega. Okazuje się, że z porcelaną mamy wiele pięknych wspomnień, nieprawdaż? Też chciałabym być na takim kinderbalu u Stefci!
OdpowiedzUsuńJe vous en pris http://www.turystyka.cmielow.com.pl/pl/11/strona/1/5/
OdpowiedzUsuńDziękuję, to było jak wspaniała kąpiel dla oczu, zmęczonych oglądaniem współczesnych awantur i min. Piękne obiekty wybrałaś.
OdpowiedzUsuńAha, i notka o Siakuni, korytarzu i podziałach była też cudowna :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje historie, a skorupy z muzeum mnie zachwyciły. Ja jestem uzależniona od herbaty i również mam kilka filiżanek z porcelany japońskiej, każda do innego rodzaju napoju, jednak te filigranowe cuda to prawdziwa sztuka.
OdpowiedzUsuń