foto

foto

piątek, 11 października 2013

Frida Kahlo w Oranżerii


Autoportret
Całe życie cierpiała z powodu chorego, kalekiego ciała. Nosiła wysoko kształtną głowę, oplatał ją gąszcz hebanowych, podpiętych wysoko włosów. Miała wdzięk i charyzmę, które nikogo nie pozostawiały obojętnym.  Jej sposób ubierania się inspiruje projektantów mody, jej makijaż i fryzurę kopiują dziewczyny na całym świecie. Przekształciła cierpienie w materiał twórczy, którym opowiadała swoje najbardziej intymne doświadczenia. Od kilkunastu lat jest  ikoną  i najbardziej znaną kobietą Ameryki Południowej. Frida Kahlo. To jej, i mężowi- Diego Rivierze -paryska Oranżeria poświęciła otwartą wczoraj wystawę. Bowiem, gdy myśli się o Fridzie Kahlo, nie sposób nie pamiętać o Diego. Mimo, że dziś to ona przyćmiła go dziś sławą .Paryscy kuratorzy Oranżerii postanowili ich prace pokazać razem. Bowiem łączyły ich nie tylko  przekonania polityczne i wielka, bezwarunkowa miłość ale także sztuka.

Frida Kahlo malująca własne portrety
Diego i Frida byli od siebie bardzo różni. Gdy się poznali, ona była niezwykłej urody młodą dziewczyną o szwankującym zdrowiu: chorowała w dzieciństwie na polio,  a później, w wieku 17 lat padła ofiarą wypadku samochodowego. Wyszła z niego z życiem, ale okaleczona, ze złamanym kręgosłupem, przez całe życie musiała nosić sztywne gorsety. On był kolosem, siłą natury, dwukrotnie od niej starszym. Ona malowała obrazy o niewielkim formacie, rodzaj dziennika - on był znanym już w Meksyku malarzem, słynnym z murales- malowanych na ścianach domów obrazów ilustrujących historię Meksyku. Pracownie San Angel i Casa Azul, w których pracował Diego Rivera, to było epicentrum  życia artystycznego i kulturalnego porewolucyjnego Meksyku.

Ale na równi ze sztuką, od lat fascynuje wszystkich ich wspólne życie. Spotkali się po raz pierwszy w 1923 roku, poznał ich ze sobą włoski fotograf, Tina Modotii. Slub wzięli w sierpniu 1929 roku w Coyoacan, w tej samej miejscowości, w której wiele lat później zostanie zamordowany Trocki. Z ich wspólnego życia zachowało się wiele pamiątek, filmów i zdjęć- Frida i Diego chętnie pozowali przyjaciołom. Ich wspólne życie było niezwykle burzliwe, pełne wzajemnych zdrad, rozstań, fascynacji innymi. W pracach Fridy pokazuje ona swoje własne cierpienie, ale również cierpienie psychiczne wywołane zdradami Diego, między innymi z jej własną siostrą Cristiną. Mimo to,  w zachowanych listach odnaleźć można ślady jej niezwykle silnego uczucia do męża, wielkiej, głębokiej miłości. Nie potrafili żyć ze sobą, ale nie potrafili też żyć bez siebie. W 1939 roku nastąpił silny kryzys, rozwiedli się, ale już za rok pobrali na nowo, w San Francisco.

Słynny autoportret
Wystawa w paryskiej Oranżerii była przygotowywana na rok Meksyku we Francji, przed trzema laty, ale została odwołana ze względów politycznych.  Dopiero teraz nadeszła okazja, aby pokazać ją w Paryżu. Bowiem Diego Riviera to prawie Paryżanin. Mieszkał tu w latach do 1907-1921, przyjaźniąc się ze śmietanką artystyczną. Znał Picassa, Mondriana, Legera, Soutina i Modiglianiego. Ten ostatni namaluje całą serię jego portretów. Toteż paryską wystawę w Oranżerii otwierają obrazy bardzo francuskie w tonie, powstałe pod wpływem kubizmu Cezanne’a, ale również z późniejszego okresu, gdy stał się członkiem grupy „klasyków” : Grisa, Lhote, Severiniego, Metzingera i Lipchitza. Diego odniósł we Francji sukces, wystawiając po raz pierwszy w 1914 roku, w galerii Berty Weill. To otworzyło mu drogę do Ameryki. Brał udział w dwóch wystawach w Nowym Jorku, gdzie podpisał dwuletnią umowę z Leoncem Rosenberegiem, dyrektorem jednej z najważniejszych nowojorskich galerii. Po tych sukcesach powrócił do Europy podróżując, inspirując się mistrzami holenderskimi XVII wieku oraz włoskim Renesansem.  

 I właśnie już po powrocie z Europy do Meksyku, gdy realizuje całą serię słynnych murales-obrazów z historii Meksyku poznaje Fridę Kahlo. Diego jest zafascynowany rodzącym się komunizmem. Ona też. Wiele lat później namaluje Lenina w Rockefeller Center w Nowym Jorku,  ale jego praca zostanie zniszczona przez mecenasów.

Amy Winehouse jako Frida 
To Diego wprowadził Fridę w świat malarstwa, pokazał jej meksykańskich rolników, dziedzictwo przedkolumbijskie. W jej obrazach można często dostrzec słońce i księżyc, obecne w wierzeniach Starego Meksyku. Gdy ogląda się jej zdjęcia czy też zachowane filmy, Frida zachwyca niezwykłą biżuterią, tradycyjnymi strojami, oryginalnym makijażem. Ale największe wrażenie robią obrazy związane z jej własnym ciałem, opowiadające o jej cierpieniach i bólu. Fryda była wielokrotnie w ciąży z Diego, jednak żadnej z nich nie donosiła, wszystkie skończyły się poronieniem. Wszystkie swoje przeżycia „opisywała” obrazami. Przykuta do łóżka, malowała własne portrety posługując się lusterkiem. Jej najsłynniejszy autoportret pokazuje ją całą w bandażach, tak wyglądała po jednej z dziewięciu operacji. Lubiła mówić, że w życiu miała dwa wypadki-pierwszy to wypadek autobusowy w wieku 17 lat a drugi…poznanie Diego.

Frida, taka jaka była

Jej malarstwo, to szukanie w każdej chwili życia, jej dobrych stron, to radość i walka o jego zachowanie. Spacerując po Oranżerii, przypomniał mi się utwór Mercedes Sosy- "Gracias a la Vida"-gdy go słucham, to mam wrażenie, że został napisany dla Fridy...

9 komentarzy:

  1. Tak masz rację ten utwór powstał w podziękowaniu dla Fridy a ja dziękuję Tobie za opis wystawy
    pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Tak bardzo żałuję, że nie mieszkam w Paryżu!! Obrazy Fridy mają wielką siłę, nie kłamią, pokazują cierpienie takie jakim jest. Jako młoda dziewczyna przeczytałam jej biografię pióra H. Herrera i długo nie mogłam się po niej otrząsnąć... Nie wiem, czy to, co ją łączyło z Diego można nazwać miłością. Chyba bardziej chorym uzależnieniem, dzięki któremu powstały takie a nie inne obrazy... Pozdrawiam i bardzo Ci zazdroszczę możliwości obejrzenia tej wystawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przecież do Paryża z Bretanii, to rzut beretem! Wystawa potrwa jeszcze do stycznia, na pewno więc znajdziesz czas, żeby wsiąść w pociąg i przyjechać, aby ją obejrzeć. A moim zdaniem warto, tym bardziej, że czytałaś jej biografię. Nie chciałam faszerować bloga zdjęciami jej prac, ale jest ich chyba z kilkadziesiąt...przywędrowały przede wszystkim z kolekcji prywatnych w Meksyku. Czy związek z Diego można nazwać miłością? Chciałoby się napisać, że miłość niejedno...może była uzależniona w takich samym stopniu w jakim jest wiele innych kobiet? W każdym bądź razie nie sprawił na mnie wrażenia atrakcyjnego mężczyzny: gruby, z wielkim brzuchem, ale z tego co widziałam na filmach, darzyła go uwielbieniem...

      Usuń
  3. Piękne, choć trudne, pełne pasji życie. Życie potrafi boleć, lecz gdy może zostać po nim tak ważny dla współczesnych ślad, warto 'wytrzymać'.
    Podziwiam tych, którzy tak intensywnie i twórczo żyją. W swoim życiu też próbuję, choć oczywiście, dysponuję skromnym arsenałem środków :)
    Miło było czytać twój wpis i wpisywać swój komentarz mając w tle głos Mercedes Sosy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ona odczuwała może nie tyle ból życia, co ból fizyczny, namacalny, konkretny. Natomiast sztuka pozwalała jej o tym bólu zapomnieć. Może sztuka pozwala nam zapomnieć o bólu? Mercedes Sosę kocham od lat...Jeśli kiedyś zacznę uczyć się hiszpańskiego, to dla niej...

    OdpowiedzUsuń
  5. Idea pokazania prac razem, tak jak ich twórców za życia, świetna...łatwo oceniać czy to miłość, uzależnienie czy potrzeba bliskości psychicznej i fizycznej, jeśli sami zainteresowani nie są w stanie potwierdzić ani zaprzeczyć...
    z chęcią poszłabym obejrzeć, zwłaszcza bez tłumów ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie wszystkiego po trochu, tak jak w życiu...ale masz rację, nawet biografie nie wyjaśniają sekretów duszy ludzkiej. Oj, bez tłumów to obawiam się, że mogłoby być trudno. Ja oglądałam tę wystawę w relatywnie wygodnych warunkach, na zaproszenie, dzień przed otwarciem, ale i tak przed niektórymi obrazami tworzyły się kolejki. Obawiam się, że jak to zwykle w Paryżu na wystawach-tłumy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy15.10.13

    Byłam, odstałam swoje w kolejce, ale było warto... I po około pięciu minutach zaczęłam rozumieć uwielbienie Fridy dla Diego... I tu potwierdzam tezę, że sztukę należy oglądać / przeżywać na żywo. Bo to zupełnie inne spojrzenie... Diego mnie zauroczył, "od pierwszej pracy" (wcześniej był mi raczej obojętny), Frida bardzo wzruszająca. Jestem pełna podziwu, jak można było tak wielki ból przełożyć na Sztukę... Wystawę gorąco polecam :)
    Sylwia D.

    OdpowiedzUsuń