Gdy w Paryżu temperatury osiągają temperatury ekstremalne, ja ukrywam się zazwyczaj w szwajcarskich Alpach, najlepszym miejscu jakie znam chroniącym przed upałami. Wpis ten więc dedykuję wszystkim tym, którym jest gorąco i którzy pozostali w mieście. Może już sam widok górskich strumyków pomoże Wam się ochłodzić?
Wydaje mi się więc od kilku dni, że kiedy mieszkałam w Szwajcarii, zielony świat
Alp właściwie nie robił na mnie większego wrażenia. Owszem, kochałam zbieranie
malin w sierpniu, takich prawdziwych, leśnych, pachnących i robienie z nich
konfitur, albo kolory lasów na jesieni. No i te tony śniegu, w których można
było się tarzać zjeżdżając saneczkami zimą.
Ale od czasu, gdy zamieszkałam w Paryżu, Alpy
nabrały innego kolorytu. To tak, jakby kogoś żyjącego na co dzień w ciemnym
tunelu wypuścić nagle na słońce, betonowe powierzchnie zamienić w łąkę, a wodę
kapiącą z ulicznych fontann w górskie strumyki.
Od
kilku dni jestem w górach i przyroda mnie przytłacza, obezwładnia,
paraliżuje, odurza. Zdumiewa cisza, z lekkim szumem spadającego gdzieś bardzo
daleko potoku, zmieniająca się co kilkanaście minut pogoda: burza, grad,
deszcz a za chwilę silne, gorące słońce.
Zdumiewa przyroda. W przydomowym ogródku rosną sobie, co prawda miniaturowe,
orchidee. Pachnie sosnami i modrzewiem. Wczoraj w nocy wracaliśmy już po
północy do domu i drogę przebiegł nam ogromny jeleń. Gdybyśmy jechali szybciej,
chyba skończyłby życie pod naszymi kołami.
Spędzam czas spacerując górskimi ścieżkami,
przyglądając się przezroczystej wodzie rwących strumyków. Przed powrotem do
cywilizacji trzeba nabrać powietrza w płuca, nasycić oczy zielenią i opić się
źródlanej wody. Zrobić rezerwy na szarą jesień, przedłużającą się zimę…
Zmieniło się również menu. Miejsce croissantów
zajął żytni chleb, owoce morza zastąpiła raclette. Degustuję sery wyprodukowane
w dolinach. W każdej są inne, mają inny smak. Lepszy ten z doliny Turtmanntal
czy z Simplonu? Wolę te z Simplonu.
Zbliża się czwarta po południu. Za chwilę biała
cysterna wjedzie, aby zebrać mleko z popołudniowego dojenia krów. Idę obejrzeć ten codzienny
ceremoniał. Jedyny „event”, jaki mnie czeka dzisiejszego dnia, ale jakżeż uroczy...
Ale Ci zazdroszczę:) - oczywiście pozytywnie:) Widoki przecudne - kojące i radujące oczy:) Dziękuję za pokazanie tego miejsca:) Nie mogę już doczekać się urlopu - kierunek Bieszczady:) Pozdrowienia serdeczne!
OdpowiedzUsuńZ wielką radością poczytam i obejrzę zdjęcia z Bieszczad, których zupełnie nie znam. Będę wówczas już pewnie w betonowych murach miasta. Wspaniałych wakacji! Pozdrawiam również serdecznie!
UsuńŚwietne zdjęcia! PS. je t'envie à mort!;)
OdpowiedzUsuńDziękuję i zachęcam do odwiedzenia Szwajcarii!
UsuńSzwajcarię troszkę znam. Pracowałam jako fille au pair w Neuchatel :)
UsuńAkurat Neuchatel znam chyba najmniej. Zdjęcia robiłam w Valais, ale to chyba widać, nieprawdaż? Ale na stałe mieszkałam bardzo długo w Genewie i kilka lat w części niemieckiej, w Bernie. Genewę kocham, tam czuję się najlepiej, to takie moje miejsce na ziemi, ale Valais również[ ma swoje uroki, których niegdyś nie dostrzegałam.
UsuńZdjęcia wspaniałe!
OdpowiedzUsuńW Polce, w centrum, pochmurno, bez słońca i w okolicach 20 stopni czyli zimno.
Dziękuję, mam nadzieję, że pogoda się szybko poprawi.
UsuńI czemuż to ja...nie wprosiłam się na takie wywczasy. Młoda'm widać i nie szczególnie rozgarnięta :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Może więc następnym razem?
UsuńNo to wlasnie ja od wczoraj roztapiam sie w paryskim upale. Mialy byc burze, ale narazie nareszcie spadlo troche deszczu. Pewnie zaraz wszystko obeschnie ale jakos tak przyjemniej.
OdpowiedzUsuńAle najprzyjemniej jest popatrzec na twe zdjecia. Szwajcarii nie znam nic a nic, ale te ich gory jak z bajki wlasnie tak sobie wyobrazalam.
Dzieki za wirtualna przechadzke . Krowa przsliczna, az sie ma ochote ja poglaskac.
Pozdrawiam
Nika
Wspaniałe widoki! Odpoczywaj i wracaj szczęśliwa do Miasta! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To nie są zdjęcia ze Szwajcarii tylko z Raju. Super.
OdpowiedzUsuńTak, człowiek w górach ma wrażenie, że jest w niebie:-) Krówki są boskie, choć na szlaku zawsze czuję do nich respekt:-) Ale w zeszłym roku miałam szczęście na tych szwajcarskich szlakach dostrzec świstaki, siedzieliśmy godzinami i fotografowaliśmy je, są super zwłaszcza na jesieni jak mają zgromadzoną tkankę tłuszczową i się szybko poruszają:-) Fajne górki i szlaki:-)
OdpowiedzUsuńHolly, przy widokach z Valais bledną nawet sztuczne ognie na Polach Marsowych 14 lipca!
OdpowiedzUsuńTak gorąco dziś we Wro, że zanurzyłoby się w górskim strumieniu z Twoich zdjęć... aż po kolana :) Jaka wielka ta krowa z białym łbem!! Jakaś krzyżówka z wężem? Przepraszam, chyba zaczęłam bredzić z tych upałów ;)
Z chęcią zanurzę się w szwajcarskim strumyku, z chęcią też dziś oddałabym się rekreacji z dala od murów miasta (zwłaszcza dziś, kiedy rozpoczynający się Jarmark Św. Dominika ściąga tu dzikie tłumy, a pogoda, choć nie tak upalna, jak na południu to i tak daje się we znaku taki meteopatom (?, nie wiem, czy tak się to nazywa), jak ja (blondynkom o jasnej karnacji z predyspozycją do migren z powodu temperatury powyżej 22 stopni). Szwajcarię znam tyci, tyci (jakaś wycieczka nad Jezioro Genewskie, no i odwiedziny w Muzeum w Martigny), ale wystarczająco, abym chciała ją kiedyś odwiedzić. A twój wpis uzmysłowił mi, z jaką chęcią odwiedziłabym rodzinę mieszkającą w dolinie Aosty; domek w górach z widokiem na miasteczko pod stopami oraz Mont Blanc wydawał się kiedyś taki ... mało ciekawy (ach, głupi człowiek był, nie ma co gadać).
OdpowiedzUsuń