foto

foto

środa, 12 czerwca 2013

« Hala odlotów », oglądana z Paryża


Nasłuchałam się od znajomych tylu ochów i achów na temat programu « Hala Odlotów » w TV Kultura, że aż postanowiłam przekonać się na własne oczy, czy rzeczywiście jest on aż tak  znakomity. Miałam jednak ciągle pecha, od kilku tygodni w każdy czwartek wypadało mi coś poza domem i dopiero w ubiegłym tygodniu, po raz pierwszy, zasiadłam późnym wieczorem w wygodnym fotelu przed telewizorem. Miałam szczęście, bo tematem programu miały być sukcesy polskich artystów za granicą, i to takich, którzy akurat z Francję są dość blisko związani. Do telewizyjnego studia zaproszono naszą, jak ją nazwano, « eksportową drużynę » artystów czyli: Krzysztofa Warlikowskiego, Małgorzatę Szumowską, Misię Furtak i Mariusza Trelińskiego a ponadto m.in. Joannę Kiliszek –wicedyrektora Instytutu im. Adama Mickiewicza oraz Beatę Stasińską, wydawcę książek.

Program rozpoczęły obrazy z kamery śledzącej gości wchodzących do studia. Atmosfera rodzinna, wszyscy się świetnie znają. „Artyści tu na każdym kroku”-ktoś rzuca. Później staropolskim obyczajem, nasza  bohème poproszona jest , aby co nieco przekąsiła i przez kilka minut oglądamy, jak posilają się przy zastawionym suto stole. Gospodyni, która tak jakby zeszła z planu „M jak miłość”- w nieskazitelnym makijażu, fryzurze i stroju, próbuje stworzyć sympatyczny klimat. Jest miło, przyjemnie.

Prowadząca pyta reżyserkę sukcesu, Małgorzatę Szumowską, o jej ostatni film, pokazywany na festiwalu w Berlinie-„To chyba po raz pierwszy, po Wajdzie, polski reżyser przedstawia swój film w konkursie?-pyta „Tak, tak, to pierwszy raz-odpowiada Szumowska, której można zarzucić wszystko, ale na pewno nie brak pewności siebie- pierwszy polski film na Berlinale i w ogóle pierwszy film osoby z mojego pokolenia…(co nie do końca się zgadza-przed nią było kilka osób  i do tego nagrodzonych-na przykład Polański, który otrzymał na Berlinale Złotego Niedźwiedzia za Matnię).Tak, tak, mamy sukcesy, nagrody, zwłaszcza w filmie-słychać zgodny chór naszych artystów.

Pojawia się wywiad-przerywnik z jakimś przytomnym panem, który niestety nie został nam przedstawiony, ale które nieco ochładza optymizm młodych artystów: „ niestety, te nagrody nie przekładają się ani na sprzedaż polskich filmów ani na popularność polskiej kinematografii ani na pozycję reżyserów”-mówi. "Wajda miał sukces?-stawia retoryczne pytanie Szumowska, ależ Wajda… to były inne czasy…”. 

Kolejny przerywnik. Tym razem wywiad z niemiecką dziennikarką, która mówi, że dostęp do polskiej kultury jest w Niemczech trudny, bo nie ma tam sieci polskich Instytutów, takich jak na przykład Instytut Goethego promujący kulturę niemiecką. 

Pani Kiliszek z Instytutu Mickiewicza czuje się wezwana do tablicy: „ Na świecie od 4 lat prowadzimy programy w takich krajach jak Chiny czy Brazylia, natomiast gorzej to wygląda  z Francją…-przyznaje. 

Dyskusja staje się coraz bardziej kuriozalna, gdy pada pytanie czy nasza „eksportowa drużyna” czuje, że reprezentuje polską kulturę. I tu pada zdecydowane „nie” ze strony Warlikowskiego „ja nie czuję się członkiem polskiej reprezentacji”-mówi nasz  najbardziej „eksportowy artysta” Ale- dodaje prowadzący-opinia publiczna chciałaby widzieć w naszych artystach, że wasze sukcesy to sukcesy naszej, polskiej kultury. Małgośka, ty czujesz się?-pada pytanie. Nie, nie- zdecydowanym głosem odpowiada reżyserka i można odnieść wrażenie, że nawet czuje się urażona, że można jej „sztukę filmową” podciągać pod polskość bo przecież jej film „ był nawet grany po francusku”-podkreśla. A dla stonowania swojej wypowiedzi dodaje „ to prawda, że to tu są nasze korzenie…

No to dałam się nabrać-pomyślałam sobie. To ja dzielnie sekunduję moim rodakom, wysiaduję, choć nie przychodzi mi to łatwo, godzinami na Lupie czy Warlikowskim, do końca spektaklu, podczas gdy Francuzi po mniej więcej połowie już wychodzą, zmuszam się do oglądania brutalnych scen seksu młodocianych panienek z podstarzałymi panami na filmie pani Szumowskiej, a oni mają nie czują, że należą do polskiej kultury, ale do "europejskiej"-mówi pani Szumowska, "światowej" sugeruje subtelnie Warlikowski wspominając o swoich teatralnych podróżach do Indonezji i Wietnamu.

Natomiast jeśli chodzi o Lupę, to „ został on wypromowany nie przez polskie instytucje-ktoś dodaje.

Pada również w tym programie kilka refleksji. Na przykład, że jeśli chodzi o polską kulturę to na świecie „znany jest jedynie Szopen, Wajda, Kieślowski,  ale chyba i w Polsce ze znajomością naszych twórców nie jest najlepiej-pocieszają się polscy(?) artyści.

Pan Treliński zabiera głos dodając, że zachód i tak już zszedł na psy „tam chodzi jedynie o entertainement, o zabawę a nam przecież o coś zupełnie innego…

A więc jak to jest z tymi polskimi artystami w Paryżu? Ogólnie rzecz biorąc- nieciekawie. Przed kilkoma miesiącami odbył się cudowny koncert Lutosławkiego wykonany przez Chrystiana Zimmermana w sali Pleyel. Byli na promocji swoich książek w Paryżu Olga Tokarczuk a ostatnio Mariusz Szczygieł. Centrum Pompidou pokazało prace Aliny Szapocznikow. A poza tym?  Przyczyna tkwi przede wszystkim w jakiejś absurdalnej decyzji podjętej przez urzędników w Warszawie zamknięcia paryskiego Instytutu Kultury. Utraciliśmy możliwość sprowadzania spektakli teatralnych, małych form, promowania naszej dramaturgii.

Wczoraj byłam na bardzo znanym w Paryżu cotygodniowym czytaniu dramatów we wtorkowe południe w teatrze Rond-Point. Prezentowano utwór macedońskiego autora Gorana Stefanowskiego. Rozmawiałam z organizatorką tych spotkań. Przez cały rok, od września, prezentowano dramaturgię krajów właściwie całej Europy. Ani jednego polskiego dramaturga.

Tracąc budynek, utraciliśmy również możliwość wyświetlania polskich filmów. Jest oczywiście organizowany, raz do roku, przegląd polskiego kina, ale w klubowych, małych kinach dla mało licznej publiczności. Polskie filmy są pokazywane jedynie przez tydzień a przez całą pozostałą część roku-nic. A szkoda, bo mamy chyba sporo do powiedzenia i naprawdę wiele filmów, gdyby towarzyszyła im właściwa promocja, miałyby szansę wejść na duże ekrany w całej Europie. W każdym bądź razie, zdecydowanie lepiej sprzedają się na przykład Rumuni (Munghiu, Netzer)

Promocja polskiej literatury wygląda troszkę lepiej. Pani Beata Stasińska opowiadała jak trudno się przedrzeć. Wydaje mi się, że najlepszą drogą „przedarcia się” są tłumacze. To oni znają doskonale rynek wydawniczy we Francji, to oni podpisują umowy i o nich należałoby bardzo dbać. Ostatnio mamy szczęście do cudownej tłumaczki Margot Carlier, która jak niegdyś Boy na polski, dziś tłumaczy znakomicie na francuski naszą literaturę: Stasiuka, Krajewskiego, Szczygła czy Tokarczuk. W Polsce powstaje ostatnio sporo znakomitej literatury, na przykład książka mojej ulubienicy Renaty Lis o Flaubercie, jeśli zostanie przetłumaczona na francuski, na pewno okaże się sukcesem.

Na razie jedyną instytucję promującą poważnie polską literaturę w Paryżu jest Polska Księgarnia przy St. Germain de Près. To tam odbywają się bardzo interesujące spotkania z pisarzami i tłumaczami. Ale na przykład jesteśmy już zupełnie nieobecni w niezwykle prężnym w promowaniu literatury krajów Europy Wschodniej Maison d’Europe et d’Orient. Byłam tam przed kilkoma dniami i jak mogłam się zorientować, na półce jest zaledwie kilka polskich książek.

Nie oszukujmy się, pozbawiony siedziby Polski Instytut w Paryżu nie funkcjonuje tak jak powinien. Wystarczy zajrzeć na stronę  któregokolwiek z europejskich Instytutów Kultury, aby się o tym przekonać.  Od czasu do czasu dołącza się do jakiejś imprezy finansowanej przez Francję, gdzieś się dopisze na plakacie, ale nie jest to działalność na szeroką skalę, zaplanowana i nieprzypadkowa.

Skądinąd, to co mnie zafrapowało podczas oglądania Hali Odlotów to również to, że artyści nawet o tych Instytutach Kultury nie wspomnieli. Zapomnieli o nich również prowadzący. A czy to nie one powinny być sprawcami sukcesów? Czy to nie one powinny pomagać,  promować, szukać kontaktów w galeriach, teatrach, na rynku wydawniczym?

Oto kilka moich refleksji  po obejrzeniu programu w TV Kultura, który w całości można obejrzeć tu.

P.S. Dopiero szukając strony „Hali Odlotów” w Internecie odkryłam, że w czerwcu oglądałam program emitowany w lutym, powtórkę. Ale to przecież nie ma znaczenia…



11 komentarzy:

  1. Pamietam czasy gdy Instytut w Paryzu mial jeszcze swa siedzibe, a nawet biblioteke... Czesto tam wtedy zagladalam.
    Coz , nie ma dyskusji. Nie jest lepiej i nie bedzie dopiki Instytut bedzie istnial wirtualnie... Wstyd mi za nasze braki, gdy widze jak preznie dzialaja Instytuty innych krajow, nawet tych malych.
    Co do naszych artystow, to nie wspomnieli oni o roli instytutow kultury za granica, bo mysle iz kazdy uwaza sie za soliste na europejskiej czy nawet swiatowej scenie. Nie maja ochoty myslec o czymkolwiek innym... A moze mysleli, ale przestali wobec biurokratycznych trudnosci.
    Oby to sie zmienilo i to jak najszybciej... A tego programu chyba nie mam ochoty ogladac... chociaz moze to ten jeden byl taki jakis jalowy?
    Pozdrawiam
    Nika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, tak się składa, że gdy przeprowadziłam się do Paryża, to zamknęli Instytut, potem polską stację RFI, zniknęła chyba też mniej więcej w tym samym czasie księgarnia Andrzeja Dobosza. Ja też, z racji podwójnego obywatelstwa, na co dzień śledzę to,co dzieje się w malutkim Instytucie Kultury Szwajcarskiej: przedstawienia, wystawy fotograficzne, sztuki, ale przede wszystkim promocja kraju. My chyba zapomnieliśmy o istnieniu czegoś takiego jak soft power (termin stworzony przed wieloma laty przez Josepha Nye), liczy się nie tylko PIB, ale również, nazwijmy to- produkt intelektualny brutto. Sama formuła programu jest mdła, brakuje dziennikarki z krwi i kości. Ale może na tym polega talk-show? Spróbuje obejrzeć pozostałe, może będzie lepiej...

      Usuń
  2. Ferment - tego słowa mi brakowało.
    Aby coś się działo potrzebny jest ferment, brak zgody, intelektualna wymiana poglądów, myśli.
    Czy może ktoś zauważył w tym programie coś twórczego?
    Jakąś wartość dodaną?
    Nie wiem
    Mnie też nie pasuje.
    Zastanawiam się gdzie podziewają się ludzie z pasją, którzy coś od swego życia chcą, oczekują i chcą to przekazać innym.?
    W mediach wszystko uładzone, bezpłciowe.
    No nie wiem.
    Dla mnie artystą człowiek się staje w momencie tworzenia - i trzeba ciągle się weryfikować, być niepewnym - czy jeszcze jestem, czy może to co robię to już chałtura.
    Odnoszę jednak wrażenie, że współcześni artyści są pewni siebie, butni.
    Naprawdę nie mam ochoty ich słuchać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, tego mi najbardziej brakowało-dyskusji, sporu, debaty...wszyscy sobie potakują, zgadzają się,że są genialni...mdło i nudno!

      Usuń
  3. Rewelacyjny artykuł, Holly. Do opublikowania w jakimś polskim "medium" jako kubeł zimnej wody. Już ciężko wytrzymać to rozdęte towarzystwo własnej adoracji i ich aroganckie debaty o niczym. Szata Cesarza się kłania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście są jeszcze blogi! Całkowicie się podpisuję pod Twoim komentarzem!

      Usuń
  4. A ja, jak to ja. Gdy chwalą, łatwo znajduję łyżkę dziegciu. Gdy ganią, przychodzą mi do głowy 'excuse'. A na dodatek, pogoda znowu piękna, więc wszystko piękniejsze się wydaje."Halę" oglądałam wielokrotnie z dużą satysfakcją. Nigdy jednak aż tak wnikliwie, uważnie i 'ze zrozumieniem' - znaczenie słowa rozumiane tak, jak wymagają w szkole :) Oglądałam tak jak ogląda się telewizję; reklama, herbatkę zrobię, odbiorę telefon...A może uczucie satysfakcji z oglądania "Hali" bierze się u mnie stąd, że 'na tle' innych tego typu programów prezentuje się naprawdę dobrze. Choćby z powodu owej niespieszności właśnie, bez tego 'ja panu nie przerywałem', bez wysuwania się na plan pierwszy prowadzącej?

    OdpowiedzUsuń
  5. No to Ewo, mimo dobrych chęci, chyba nie dajesz temu programowi za dobrej recenzji, jeśli ogląda się go tak jak reklamę, bez emocji. I tylko potwierdziałaś to co piszę-wieje taką nudą, że mamy czas i ochotę na robienie sobie herbatki, ja też! Co do prowadzącej to się nie zgadzam, jest bardzo na pierwszym planie-kamera skupia się bardzo na niej, aż widać najdrobniejsze wady makijażu...

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyjrzeć się zatem w skupieniu choćby temu makijażowi. I zapamiętać; kobieto żadnej ściemy na buzi z przyrodzenia (przecie) pięknej, gdyby... po telewizjach zechcieli cię prezentować :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy14.6.13

    Mnie tez ta Hala odlotów wydawała się taka na poziomie, jak zapomniany dawno Pegaz, ale, że mdło i bez emocji to mi nawet nie przeszkadzało, bo nie zastanawiałam się nad faktycznym oddziaływaniem programu.
    Agnieszkę Holland wszyscy znają na zachodzie, ale chyba nie wiedzą, że to Polka.
    Ardiola/ nie mogę sie zalogowac/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja "Halę odlotów" oglądam z większą lub mniejszą częstotliwością i mam do tego programu pewien sentyment. Forma jak forma, jednym się podoba, innym nie. Myślę jednak że mimo wszystko można się z niego dowiedzieć ciekawych rzeczy. Istnieje pewna kultura dyskusji. Zapraszani goście się zmieniają. Tematy są podawane dość przystępnie bez jakiegoś większego filozofowania. Program pozwala mi zachować jako taki kontakt z tym, co się dzieje w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że ciężko u mnie z obiektywizmem, moja ograniczona znajomość wielu tematów mi na to nie pozwala ;)

    OdpowiedzUsuń