Na bloga Ani Ready-„magamary”, natrafiłam
chyba zaraz po przyjeździe do Paryża. Było to dla mnie niezwykłe odkrycie.
Gdzieś na drugim końcu świata mieszkała osoba o podobnych pasjach: kochająca
książki, Indie, fotografię… Pamiętam, że czytałam jej kolejne wpisy
z rozpalonymi policzkami. Magamara nie tylko informowała o tym co ważnego dzieje się na Wyspach, ale była też źródłem inspiracji: w każdym jej wpisie zawarta była jakaś oryginalna myśl,
refleksja, synteza. A ponadto pisała pięknym, bogatym, literackim językiem.
Chyba to właśnie dzięki niej postanowiłam dołączyć do rodziny blogerów.
W którymś
z wpisów wspomniała, że wybiera się do Paryża. Zaproponowałam jej, że
przygotuję listę wystaw, które warto w tym momencie obejrzeć. Była to również znakomita okazja, aby się spotkać i poznać. Miała też do nas dołączyć znana mi wówczas jedynie wirtualnie, pisząca pięknym, poetyckim
językiem Czara.
Spotkałyśmy się w sobotnie popołudnie, w małej restauracyjce w Marais. Gdy weszłam,
Ania już tam była z mężem. Przesympatycznym i mówiącym pięknie po polsku literaturoznawcą
i tłumaczem Oliverem. Ania powitała mnie z wielkim uśmiechem i znaną mi już z bloga-ciekawością
świata i ludzi, entuzjazmem i radością życia. To było niezapomniane popołudnie.
Kilka tygodni później dowiedziałam się, że
spodziewa się dziecka. Była to wspaniała wiadomość, choć przyznam się,
połączona z obawami, czy blog Ani przetrwa, czy znajdzie jeszcze czas, aby dla
nas pisać. Ponadto, sama obciążona przykrymi doświadczeniami okresu ciąży, po
prostu zaczęłam się o nią bać. Pamiętam, że gdzieś w 5-6 miesiącu, to taki moim
zdaniem krytyczny okres, podróżowała do
Petersburga, ale na szczęście wróciła zdrowa i czuła się wspaniale, więc w zasadzie należało już tylko oczekiwać dobrych wieści.
Los jednak chciał inaczej. O tym, że Ania
urodziła Isabel dowiedzieliśmy się późno, a przy okazji, że malutka
dziewczynka, która przyszła na świat ma dużo kłopotów zdrowotnych. Pamiętam, jak
Ania pisała o jesieni, która przeminęła za szybko i że nie tak sobie tę jesień
wyobrażała. Większość czasu spędzała przy inkubatorze, a później przy łóżeczku
małej. Wiem, co to znaczy zajmować się dzieckiem, mogę sobie tylko wyobrazić
ile pracy, nieprzespanych nocy wymaga dziecko chore. Ale wiem też, że więzy
zawiązane w ten sposób są najsilniejsze, a dziecko, które wymaga całodobowej
opieki kocha się jeszcze bardziej.
Kilka miesięcy później spotkałyśmy się już w
Londynie. Wówczas dowiedziałam się więcej o jej małej dziewczynce, o
niedotlenieniu okołoporodowym, o padaczce…A w Ani oczach zobaczyłam opór,
ogromną siłę oraz wiarę, że Bela będzie kiedyś zdrowa. Ja też w to uwierzyłam.
Tak więc, jak już wiecie, duchowo towarzyszę Beli, którą widzicie na zdjęciu po prawej stronie, właściwie od
samego początku. Bela w całym swoim nieszczęściu miała jednak wiele szczęścia.
Bo ma mamę i tatę, którzy są zdolni dla niej przenosić góry. Leczenie Beli
sporo kosztuje, a więc Ania przed kilkoma miesiącami dołączyła do Fundacji Foundraising, aby
zbierać fundusze na jej leczenie. A ostatnio, opracowała stronę Beli, na której
opisuje zmagania o jej zdrowie, leczenie, postępy, wszystko to, co jest z nią
związane.
Na stronie Beli zapisane są też jej marzenia „Nie mówię, a chciałabym tyle
powiedzieć. Chciałabym móc powiedzieć, co czuję. Przypomnieć mamie, kiedy
jestem głodna, albo kiedy chce mi się pić. Zabawić ją bajeczką. Przeczytać
historyjkę. Chciałabym zobaczyć, co widzą inni. Móc się śmiać. Sama się
nakarmić. I lepiej spać…“
Ja też marzę, aby Bela mogła
kiedyś z mamą przyjechać do Paryża, pospacerować uliczkami Montmartru,
abyśmy mogły zabrać ją do Ogrodu Luksemburskiego oraz do teatru marionetek. I
właśnie dlatego piszę o niej oraz umieszczam jej zdjęcie, aby każdy, kto czyta
mojego bloga mógł poznać historię bardzo mi bliskiej małej dziewczynki oraz mógł, jeśli zechce przyczynić się do spełnienia jej marzeń, ofiarować choćby małą
cegiełkę na leczenie.
Jeśli
chcesz pomóc? Możesz przesłać darowiznę na konto fundacji “Zdążyć z pomocą” z dopiskiem “dla Isabel Ready 17277″ (to numer Beli). Fundacja zwraca koszty
rehabilitacji.
Oto
dane polskiego konta Fundacji: Bank Pekao S.A. I O/Warszawa
41 1240 1037 1111 0010 1321 9362 darowizna dla Isabel
Ready 17277
W
Fundacji można też robić wpłaty zagraniczne: kod SWIFT (BIC): PKOPPLPW
86 1240 1037 1787 0010 1740 2700 Isabel Ready 17277 (darowizny
w USD)
31 1240 1037 1978 0010 1651 3186 Isabel Ready 17277
(darowizny w euro)
Jeżeli
jesteś polskim podatnikiem, to możesz przekazać 1% podatku na jej rehabilitację. Znajdziesz o tym informacje tutaj.
Dziękuję!
Witaj Holly:) Właśnie zrobiłam przelew:) I trzymam kciuki za spełnienie marzeń Beli i Jej Rodziców:) Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki w imieniu Beli i Jej rodziców!
Usuńpięknie napisałaś, Holly, bratnim duszom i nie tylko trzeba pomagać, tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy my pomocy będziemy potrzebować, a teraz dość słowa pisanego, czas działać ;)
OdpowiedzUsuń"Jedni drugich ciężary noście"-mawiała moja babcia. Cieszę się, że jesteś takiego samego zdania. Działajmy, jak najbardziej! To o to przecież chodzi!
OdpowiedzUsuńHolly, dołączam się do Twojego wzruszającego apelu. ładne to zdanie Twojej babci, coś w tym jest, że w społeczeństwie coraz bardziej nastawionym na konsumpcję, indywidualistycznym z obsesją na punkcie własnego wizerunku (tak, naczytałam się Baumana tej zimy;) potrzeba solidarności z innymi jest ogromna...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś wreszcie, i również na bloga!
UsuńCzaro, ,
Chyba grzechem byłoby nie solidaryzować się z Anią! Niewiele niestety możemy zrobić, ale kropla do kropli, a poza tym, ważna jest też nasza wiara, to jak napisała na swoim blogu jej również pomaga. A jeszcze jeden Bauman, Kultura w płynnej nowoczesności na Ciebie u mnie czeka...Wróciłam, ja również się cieszę! Pozdrawiam serdecznie
Szczerze mówiąc, kiedy przygotowywałam parę tygodni temu mój wpis o Ani i jej córce, trochę się zastanawiałam, czemu do tej pory "zaprzyjaźnione blogi" nie rozpowszechniły jej apelu... Czy to popularność bloga Ani, czy może jej wstrzemięźliwość w opisywaniu prywatnych problemów.
UsuńMoże to i niewiele, ale zrobienie czegokolwiek przynosi jakąś ulgę, to zawsze więcej, niż tylko ciche kibicowanie, czy nawet ciepłe słowa.
OdpowiedzUsuńCieszmy się, że wiele osób zamieściło informację na swoich blogach, na pewno znajdą się jeszcze inni... Może kiedyś dowiemy się, czy miało to jakiś konkretny rezultat...