Kochacie czytać książki i uwielbiacie polecać
je innym? Oto zawód dla was- bibliocoach! We Francji ten rodzaj terapii i coachingu jednocześnie, staje się coraz bardziej popularny, a ja mam wrażenie, że wiele osób prowadzących znajome blogi literackie mogłoby
śmiało zająć się biblioterapią bliźnich, ratując swoją wiedzą literacką ich cierpiące dusze.
Autorką tego konceptu we Francji jest Emilie Devienne, która napisała wielu książek dotyczących rozwoju osobistego, poradników i
teorii coachingu. Seans u pani Devienne trwa mniej więcej godzinę. Pacjent
opowiada o swoim życiu, problemach, pytaniach, na które szuka odpowiedzi…Po
kilkunastu dniach, bibliocoach wysyła swojemu pacjentowi dwa-trzy tytuły
książek, które powinny mu pomóc. Mogą to być eseje, powieści, poezja, książki
dotyczące rozwoju osobistego. Po przeczytaniu tych książek, osoba wraca, albo
nie. Jeśli wraca, to jest to okazja, aby porozmawiać o wnioskach, jakie z tej
lektury wyciągnęła. Ci nowi „lekarze dusz”, wykorzystując wiedzę literacką do coachingu,
pomagają w ten sposób ludziom w rozwiązywaniu ich problemów prywatnych i
zawodowych.
Francuski psychiatra, Charly Cungi, przekonywał
w wywiadzie przed kilkoma dniami,, że biblioterapia staje się we Francji coraz
bardziej popularna. Książka jest ważnym elementem leczenia, lekarze i „trener” przepisują
literaturę jako„lekcje do odrobienia”. Na przykład „Gracza” Dostojewskiego dla
uzależnionych od gier, opowiadania Buzattiego dla osób mających trudności
z adaptacją i czujących się obco w
rzeczywistości, książki Paula Coelho dla poszukujących sensu życia, a dla trwających w depresji Wiliama Styrona "Dotyk ciemności". Ale lista mogłaby być długa. Wedle terapeutów, większość naszych problemów została już opisana przez literatów, a więc wystarczy tylko podrzucić pacjentowi odpowiednią lekturę...
Moda na "therapy reading" przyszła prawdopodobnie z krajów anglosaksońskich. W Londynie, Alain de Botton, autor książki "Jak Marcel Proust może zmienić twoje życie" prowadzi nawet własną szkołę. Tam seans trwa ok. 40 minut(kosztuje ok. 70 funtów) i wychodzi się już z długą listą książek do czytania
To, że czytanie książek może być formą psychoterapii
nie jest niczym nowym. Natomiast nowe
jest zajęcie, które powstało z połączenia coachingu i literatury. A więc, czy ktoś zamierza zostać literackim coachem?
Ha! Ha! Zastanowię się nad zmianą zawodu!:) Znam świetną anegdotkę z tym związaną, to znaczy z leczniczym wpływem książek na psychikę i stan ducha, a jej bohaterem jest aktor Hugh Grant.
OdpowiedzUsuńPrzykładem na to, że książki mogą przeganiać smutki, jestem ja, bo tego terapeutycznych walorów obcowania z nimi doświadczam często:)
Beato,
UsuńA może stworzymy taką listę, jaka dolegliwość leczy co? Pierwsza propozycja-na rozterki małżeńskie polecam Dom Lalki Ibsena-skłania co prawda do radykalnych decyzji, ale wyprowadza nas na prostą.
Fajny pomysł.
UsuńProponuję zatem te książki, które czytali mieszkańcy Leningradu w czasie tragicznego oblężenia zimą 1941 roku, szukając w nich ucieczki od grozy wojennej i głodu. Tutaj w komentarzach podałam tę listę lektur:)
http://beata-szczurwantykwariacie.blogspot.com/2012/09/niezwyka-ksiazka-historyczna.html
UsuńPrzeczytałam i dziękuję. A więc przede wszystkim Dickens, Maupassant, Priestley, Cooper, Conrad...ciekawe...
Niezłe, w chwili braku pracy wszystko trzeba barć pod uwagę:)
OdpowiedzUsuń
UsuńW naszym nowym "płynnym świecie" wiele zawodów zanika, ale powstają nowe, nie wiem, czy nie ciekawsze!
Bardzo interesujace. Coachem nie zostane, ale chetnie sama udalabym sie na taka terapie, na przyklad w Londynie:)
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńPodaję więc adres strony internetowej londyńskiej "Szkoły życia" : http://www.theschooloflife.com/
Wynika z tego, że bibliofile oraz biblioterapeuci powinni być okazami zdrowia psychicznego... ;)
OdpowiedzUsuń
UsuńJeśli chodzi o tych pierwszych, to pod warunkiem, że czytają właściwe książki! Natomiast jeśli chodzi o tych drugich, to wynika to samo z siebie, choć zgadzam się, że są od tej reguły odstępstwa.
http://www.reiki-one.pl/page7.php - tu podobno, wcale nie ma tytułów dla leniwych czy "ku rozrywce".
OdpowiedzUsuńWięc, jak sądzę, mogą być dla tych, którzy muszą się 'napocić' by innym podać na tacy i właściwe i wedle życzenia.
UsuńEwo, dziękuję za tę książkową dawkę "energii i mocy" -na pewno się w tym roku przyda!
Podoba mi się koncept, choć ja raczej wolałabym być pacjentem, niż terapeutą. Na ostatnim festiwalu literackim w Paryżu natknęłam się na takie "panie pielęgniarki", które tak naprawdę były przebranymi aktorkami z Théâtre de la ville i po krótkiej rozmowie przepisywały "pacjentom" wiersze lub książki. A ja, naiwna, byłam pewna, że na taki oryginalny pomysł wpadły;)
OdpowiedzUsuńCóż, w ten deszczowy dzień pozostaje mi wejść pod koc i poddać się jakiejś literackiej terapii!
Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńCzaro, życzę więc udanej terapii pod kocem,ciekawa natomiast jestem bardzo, co wybrałaś do tej terapii...