Gdy wysiadłam dziś koło południa na stacji metra Max Dormoy,
po obu stronach ulicy strojono już ołtarzyki z wyłożonym na nich
wegetariańskim jedzeniem „dla gości”. Przygotowywała je często cała rodzina-
mama, tata, zazwyczaj niezwykłej urody młode dziewczęta, wystrojone w cudowne
małe sari dziewczynki, i chłopcy o roziskrzonych oczach. Na talerzach, mężczyźni
roznosili białe wianki. Dostałam jeden. Gdy wzięłam go do dłoni i powąchałam-poczułam
mój ulubiony zapach jaśminu. Gdy byłam małą dziewczynką, wielki pachnący krzak jaśminu
kwitł u nas w ogrodzie. Jaśmin, to również kwiat wszechobecny w „Stu latach samotności” Marqueza- czy ktoś jeszcze pamięta, jak para
młodych zakochanych siedzi na ławce i czuje zapach jaśminu, który kwitł tam
przed siedmioma laty? I paryska XVIII dzielnica pachniała dziś tak, jak
marquezowskie Macondo…Tak mi się przynajmniej wydawało...
Wianki z jaśminu były na obchodzonym dzisiaj w Paryżu święcie hinduskiego boga Ganeśa wszechobecne, wplatane we włosy, zawinięte wokół szyi, ozdobione zostały nimi głowy prawie wszystkich kobiet biorących udział w wielkiej procesji, która wyruszyła dziś rano ze świątyni przy ul. Pajol.
Wiele wozów udekorowanych było rzeźbą hinduskiego boga. Inne- jego brata Marugi. Ciągnęli je, z wielką determinacją, pokrzykując przy tym zgodnym chórem, mężczyzni i kobiety
ubrani w tradycyjne stroje, sari i vesti.
Tuż przed przejazdem procesji, drogę polewano wodą różaną i posypywano
szafranem. Szafranem prószono również kokosy, układane przed każdym ołtarzykiem.
Święto tych hinduskich bogów fetowano dziś już po raz siedemnasty. W czterogodzinnej procesji, która przemieszczała się ulicami XVIII dzielnicy, Hindusi dzielili się spontanicznie i hojnie z Francuzami Francuzom swoją kulturą, religią, pięknymi tradycjami. Odniosłam wrażenie, że było to również odrobinę święto rodzinne, może dlatego, że obchodzono narodziny boga, któremu ojciec Sziwa, gdy ten stanął w obronie matki, obciął głowę i na jej miejsce wstawił sympatyczną łepetynę słonia. Kim jest więc dla Hindusów Ganeśa? To ponoć-jak twierdzą -najbardziej grzeczny ze wszystkich bogów i ten, do którego modlą się oni w pierwszej kolejności. Jest panem przeszkód, ma władzę je usuwać albo stwarzać, od niego więc zależy czy nam się jakiś plan powiedzie, czy też nie.
Pochód otworzył przepiękny słoń z żywicy, symbolizujący boskiego Ganeśa.
Następnie rozebrani do talii mężczyźni nieśli na swoich ramionach sporych
rozmiarów, ciężkie obręcze, przyozdobione pawimi piórami, zatrzymując się co
jakiś czas i tańcząc z nimi na ramionach przez co najmniej kilka minut do
tradycyjnej muzyki (przede wszystkim bębny). Było głośno, kolorowo, dynamicznie.
Łatwo popadało się w rytmiczny trans.
Następnie defilowały kobiety i mężczyźni noszący na swoich głowach palącą się kamforę. Nad pochodem unosił się czarny dym.
Na ulicach, podczas pochodu, tłuczono owoce kokosowe, uczestnikom procesji
rozdawano napoje, a tym którym bliski jest Ganeśa, namaszczano czoła specjalnymi
olejami.
Dałam się oczywiście namaścić i mam skrytą
nadzieję, że Ganeśa oddali ode mnie w tym roku wszelkie przeszkody, i pomoże w realizacji planów...bądźmy dobrej myśli!
Wierzyć się nie chce, gdyby nie zdjęcia pewnie zwątpiłabym. Nie miałam pojęcia, że w tym rejonie jest tak duża społeczność Hinduska.
OdpowiedzUsuńPięknie to wygląda. Trochę zazdroszczę ci tego namaszczenia, przydałoby się i mnie, na szczęście.
Wygląda, że piękny dzień był Paryżu; a do tego pachniały jaśminy, woda różana i szafran. Muzyczny trans i prawdziwe słonie! Piękna niedziela.
Ja też nawet przez sekundę nie przypuszczałam, że jest to takie piękne święto. Odbywało się pod teatrem Bouffes du Nord! I pogoda dopisała, chociaż rano niebo było zachmurzone. Bałam się, że tancerze zmarzną, ale gdzie tam! Słonie niestety nieprawdziwe,ale nie szkodzi-bo takie też przynoszą szczęście!
OdpowiedzUsuńHolly... niewiele braklo a bysmy sie spotkaly na tym swiecie. Jednak kiedy ogladam Twoje zdjecia, mam wrazenie, ze bylysmy na tym samym swiecie ale w innym dniu, na moich zdjeciach ulice sa mokre a ja pelna podziwu dla polnagich i bosych tancerzy i uczestnikow tego naprawde stubarwnego pochodu, ktorzy mimo panujacego chlodu i deszczu usmiechali sie i w ogole nie zrazali sie ta paskudna aura - w przeciwienstwie ode mnie. Ja doczekalam tego tluczenia orzechow i zaraz potem ucieklam do domu.
OdpowiedzUsuńTen zwyczaj tluczenia kokosow mnie zaciekawil - co symbolizuje? Dlaczego mogli je rozbijac doslownie wszyscy, ktorzy byli w poblizu? Nie wiesz?
Ale bylo naprawde pieknie.
Czy na parade na Chinski Nowy Rok tez chodzisz? - tez jest bajecznie kolorowo, chociaz mysle, ze mniej sympatycznie i... cieplo (nawet pomijajac pore roku - jednak nieco inna atmosfera)
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam, ze tak rzadko teraz zagladam - chyba wsparcie Ganesa tez by mi sie przydalo w tym roku.
Irez
Irez,
OdpowiedzUsuńJest mi ogromnie miło, że jednak znajdujesz chwilę czasu i chociaż sporadycznie, ale jednak zaglądasz...Szkoda, że się jednak wczoraj nie spotkałyśmy...byłam mniej więcej od 12 do 15 i nie spadla ani jedna kropelka deszczu, było raczej duszno i dość ciepło, ale maszerowałam w tłumie, może dlatego nie czułam zimna.
Natomiast Chiny, to nie są zupełnie moje klimaty, byłam chyba jeden raz na święcie chińskiego Nowego Roku, ale wszystko wydawało mi się takie sztuczne, jakieś mało prawdziwe i przyznam się szczerze...raczej tandetne! Swięto Ganesa to zupełnie inne klimaty, inni chyba też ludzie...O wsparcie Ganesa możesz poprosić w światyni na Pajol, trzy razy dziennie odbywają się nabożeństwa-o godz. 10, 12 i 19. Wybieram się!
Wiec minelysmy sie... ja bylam rano, ok. 10tej, kiedy padalo i bylo naprawde zimno. Najbardziej podobalo mi sie, kiedy fotografowie (moj Majster rowniez) wchodzili w srodek korowodu rowniez na bosaka. Jesli ktokolwiek probowal wejsc w butach natychmiast wszyscy wolali - Sciagnac buty! Sciagnac buty! Nie bylo w tym zlosci, agresji tylko forma prosby o szacunek dla Swieta.
OdpowiedzUsuńCo do Chinskiego Nowego Roku, to ogladam na Belleville, bo do XIV troche daleko i niestety potwierdzam Twoja opinie - nieco sztucznie. Czy tandetnie? Jakos na to nie zwracalam uwagi, bo przyznac musze, ze smoki mi sie szalenie podobaly - te ogromne, dlugie na kilkanascie metrow i te male, zwlaszcza ich taniec.
No ale ja znow nie na temat ;)
Do Swiatyni moze wybiore sie ale to dopiero za kilka tygodni, bo znow musze wyjechac, wiec moze po powrocie?
Tymczasem jeszcze raz pozdrawiam i bardzo sie ciesze, ze dzieki Tobie poznaje wciaz cos nowego i ciekawego.
Irez
Holly miałam napisać na maila, ale gapa jestem i nie widzę u ciebie adresu mailowego :( Dzięki za info o dniach dziedzictwa, niestety w tych dniach będę poza Paryżem i nie wiem, czy uda mi się skorzystać; rok temu byłam w Oranżerii (co prawda nie bezpłatnie, ale taniej niż normalnie). W samym Paryżu jestem 5 dni. Jeśli nadal masz ochotę się spotkać proszę o padanie namiaru na maila
OdpowiedzUsuńGuciamal,
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale to ja gdzieś zagubiłam swój profil: podaję więc adres mailowy: joanna@dziennikparyski.com
napisałam :)
OdpowiedzUsuńno naprawde hojnie nie pisze sie przez ch. rili!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy blog, dodaję do ulubionych, będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tutaj trafiłam :) Do tego kawałeczek moich ukochanych Indii w ulubionym Paryżu. Cudnie! Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPamiętam to święto sprzed paru lat - byłam zauroczona. i chyba też od tego dnia zaczęło się moje głębsze zainteresowanie kulturą Indii, a potem to już tylko miłość do Indii była:)
OdpowiedzUsuń