Solidna, beżowo-brudnawa bryła budynku kojarzyła mi się
zawsze z bunkrem, albo z jakimś starym młynem, kiedy przemierzałam ulicę nowy Tolbiac idąc od stacji metra "Biblioteque François Mitterand" w stronę
Sekwany, w stronę barów i restauracji ulokowanych na kolorowych karawelach przycumowanych do nabrzeża rzeki.
A nigdy nie zainteresowałam się nim bliżej. Może dlatego, że zerkałam bardziej na
lewą stronę ulicy, gdzie wzrok
przyciągały oszklone
wysokie mury Biblioteki Narodowej, zmieniające kolor fasady w zależności od pogody czasem zachwycając lazurem, gdy w szklanych szybach odbijało się
błękitne niebo, a czasem zaskakując jedynie szaro-burymi
barwami, gdy niebo
przykrywała stalowa tafla chmur.
Ten
nieodnowiony, opuszczony na pierwszy rzut oka budynek nie przyciągał wzroku,
wręcz przeciwnie, raczej straszył chaotycznie rozrzuconymi na ścianie oknami,
pokryty bohomazami, brudny, nieodnowiony, nieparyski jakiś taki. Ni to bunkier,
ni to sezam. A do tego ta dziwna wieża ciśnień…
Kilka
dni temu w jednej z gazet paryskich ukazała się informacja, że w jeden
jedyny weekend, otwarte będą „Les Frigos”,
czyli „Lodówki”-w których mieści się nie mniej niż dwieście pracowni artystycznych zainstalowanych w byłym squacie. Możliwość obejrzenia artystycznej alternatywy wydała mi się godna uwagi.
Gdy
wysiadłam więc z 14-tki, najszybszego numeru paryskiego metra, na stacji
„Biblioteques…” i zrobiłam kilka kroków w stronę Sekwany, zrozumiałam, że owe
słynne „Lodówki”, to właśnie… mój tajemniczy bunkier. Wystarczyło skądinąd
jedynie rzucić okiem z mostu na dół, aby zobaczyć, że cały budynek obmalowany
jest potężnymi graffiti, a wokół krąży już niemały tłumek zwiedzających.
Miejsce to znane było właściwie już wieków, ale jego historia zaczyna się dopiero po I wojnie światowej. Spółka kolejowa Paryż-Orlean podejmuje decyzję o budowie "Lodówek" dla paryskich Hal. W 1921 roku zaczyna już działać dworzec Paryż-Ivry, pod adresem 91 quai de la gare, do którego trafiają towary dowożone koleją do rampy, (przed wejściem widać jeszcze ślady szyn), pociąg wjeżdża do samego budynku. Pomieszczenia są obszerne, panuje w
nich bardzo niska, utrzymywana przy pomocy pracujących bez przerwy urządzeń
chłodniczych i nieprzerwanej produkcji lodu temperatura. Magazyny były wykorzystywane do
roku 1971, czyli do zburzenia paryskich Hal. Przez ponad 15 lat budynek stoi opuszczony. Dopiero w połowie lat 70-tych tych to opuszczone miejsce, zaczynają stopniowo zajmować artyści. Na początku nielegalnie, bez żadnej umowy, ale odważnie. Budynku nie ma okien, ani sanitariatów, ani kanalizacji, ani ogrzewania, wszystko
trzeba instalować. Nie było łatwo, z wielu względów, ale artyści nie dawali za wygraną, mieli motywację. Właścicielem „Lodówek” od 1945 roku były
koleje francuskie SNCF, to one w latach 80-tych podpisały z artystami pierwsze
kontrakty o najem.
Jak
wspominają ci, którzy zainstalowali się tu na samym początku, najtrudniejsze
było założenie kanalizacji. Ściany „Lodówek”, o murach grubości 70 cm miały
swoją ogromną zaletę-znakomitą izolację termiczną i foniczną, ale miały też
ogromne wady, gdy trzeba było kuć w nich okna, zakładać ogrzewanie czy też
instalację…Obecna sytuacja artystów też nie jest do końca zabezpieczona, umowy
o najem podpisane były z kolejami przed dwudziestoma laty, czy będą one uznawane przez miasto?
Jak
wyglądają dziś owe słynne „Lodówki”, o których mówi się, że są obecnie
najbardziej dynamiczynm centrum artystycznym stolicy. To, co się natychmiast
rzuca w oczy to graffiti. Wszystkie ściany korytarzy prowadzących do pracowni
są pokryte najbardziej szalonymi rysunkami. Można dostać oczopląsu. Artyści o
niezwykłej wyobraźni udekorowali również potężne, masywne drzwi prowadzące do
pomieszczeń. Oto kilka najbardziej zwariowanych i pomysłowych dekoracji.
I
wreszcie same pracownie. Dobrze zamieszkane, dobrze zagracone-mimo, iż wyraźnie
na ten jeden weekend w roku zrobiono w nich porządek...
Każda z
200 pracowni to osobny świat, szalony, wolny, poszukujący. I nie są to tylko pracownie
malarstwa czy rzeźby, ale również orkiestry muzyczne, jazzowe, grupy teatralne,
pracownie projektujące ubrania. Najbardziej może fascynujący jest świat wnętrz,
w których znajdują się też ich wzory, upodobania, źródła inspiracji…
Nie uda
mi się napisać o wszystkich, których odwiedziłam, wspomnę chociaż o kilku z
nich: Zacznę może od najbardziej szalonej grupy muzyczno-teatralnej,
nowatorskiej i pasjonującej, - „Urban Sax” . Otóż twórca tej grupy, Gilbert Artman, który w „Lodówkach”
urzęduje już od połowy lat 70-tych, doszedł do wniosku, że teatr trzeba
wyprowadzić z murów instytucji i budynku i grać na ulicach. A co grać? Jazz,
muzykę, na saksofonach! Na początku było ich około
dwudziestu-aktorów-muzyków-dziś jest ich około pięćdziesiątki! Grali czy też
występowali wszędzie-od Bilbao do Tokio, weneckiego karnawału do Vancouveru…Z szefem zespołu, Gilbertem Artmanem udało mi się porozmawiać, jego ojciec był
Polakiem, ale on sam nigdy nie występował w Polsce-tak…bardzo by kiedyś chciał…W
tej wymyślonej przez niego formule mieści się wiele-muzyka, performance, miasto…Moim
zdaniem, dziś jak nigdy stał się w swoich poszukiwaniach aktualny…
Oto fragement z występu Urban Saxu w Wersalu...
Oto fragement z występu Urban Saxu w Wersalu...
Poznałam jeszcze wielu innych ciekawych artystów, malującego miejskie gwasze Guillaume’a, szukającego
sekretu ludzkiej duszy w naszym wnętrzu (dosłownie) Schneppa i pogodnego, dowcipnego,
ironicznego Sachę, czy Paellę…Jest to moim zdaniem chyba najbardziej
dynamicznie rozwijające się centrum artystyczne w Paryżu. We wszystkich dziedzinach- teatru, muzyki, rzeźby, fotografiki, malarstwa i designu-ogółem 200
pracowni artystów o niezwykłym potencjale, kreatywności, zaskakujących
możliwościach. Szkoda
tylko, że do „Lodówek” mamy wstęp jedynie raz do roku…
Koncert faktycznie piękny i niezwykle oryginalny. Warto Urban Sax propagować.
OdpowiedzUsuńW każdym mieście jest wiele miejsc na które nie zwracamy uwagi. A tu proszę, takie skarby. Dobrze, że zamieściłaś tyle zdjęć - prawdziwa uczta.
Ilekroć oglądam te wszystkie piękne zdjęcia na twoim blogu, wyrzucam sobie, że nie przeszkoliłam się dotychczas na kursie fotograficzno-komputerowym :) Pozdrawiam
Ewo,
OdpowiedzUsuńByła to niezwykle unikalna okazja, więc zrelacjonowałam ją "fotograficznie" dość szeroko. Jestem pewna podziwu, że dotrwałaś do filmu! Urban Sax jest zupełnie w Polsce nieznany-powiedział mi o tym twórca zespołu a występują rzeczywiście w najbardziej prestiżowych miejscach na świecie. Może kiedyś do nas też zawitają? Nie wiem tylko jak z kosztami, mam wrażenie, że ponieważ każdy spektakl jest przystosowany do miejsca, to koszty mogą być spore..
Żadnego kursu nie potrzebujesz, kup sobie dobry aparat i baw się! Nawet chyba aparat nie jest ci potrzebny, wystarczy telefon...nawet profesjonalni fotografowie dokumentują już dziś wszystko przy pomocy komórek...
Wspaniała relacja, Holly! Cieszy moje oczy (piękne zdjęcia) i duszę. Czytając o dawnej bohemie paryskiej łatwo można popaść w nostalgię, niczym bohater Woody'ego Allena i nie ma nic bardziej budującego niż świadomość, że miasto wciąż żyję i młodzi artyści są w nim aktywni. Dziękuję za ten wpis o Lodówkach i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowa i cieszę się, że mogłam pokazać coś, czego nie znałaś. Ja też byłam zaskoczona, że coś takiego istnieje, nie wolno przegapić otwartych dni w przyszłym roku!
UsuńHolly, znowu nie będąc w Paryżu, jestem w Paryżu... Dziękuję. Urbansax zjawiskowe; dla mnie- nowa ilustracja muzyczna do "Snu nocy letniej"... (KM)
OdpowiedzUsuńJak sobie pomyślę, że swoją "miejską" sztukę i muzykę uprawiają od blisko czterdziestu lat, a ja jakoś nigdy nie miałam okazji o nich wcześniej usłyszeć...rzeczywiście, fantastyczni!
UsuńRobisz świetną robotę, Holly, z przybliżaniem Paryża. Dzięki Tobie, odkrywam wiele miejsc, których nie dane mi było poznać mimo wieloletniego życia w tym mieście. Poznaję też nowe oblicza moich starych kątów.
OdpowiedzUsuńDziękuję, ciekawam, gdzie teraz zarzuciłaś kotwicę...
UsuńKotwica zarzucona została w Polsce. Trochę Kraków i dużo Bieszczadów :)
UsuńCudowne zdjecia! A o Lodowkach nigdy nie slyszalam - dziekuje za ten wpis ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i reklamę na "fejsie"!
UsuńHolly, zaprawdę wstąpiłaś do królestwa sztuki :) 200 pracowni!! Już ta liczba robi wrażenie, a przecież w całym Paryżu jest ich po wielokroć więcej. Imponująca liczba twórców żyje w Paryżu! Podoba mi się, że pracownie artystów parających się zupełnie różnymi dziedzinami znajdują się w jednym miejscu.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że zamieściłaś tyle zdjęć, bo żadne słowa nie oddałyby tego klimatu, feerii kolorów i kształtów.
OdpowiedzUsuńBardzo berlińskie miejsce, prawda, Holly? Cieszę się, że mogłam dzięki Tobie zajrzeć do mieszkań artystów.
OdpowiedzUsuń