foto

foto

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Malarstwo według Marii Leszczyńskiej w Fontainebleau

Jest chyba najmniej znaną a także najmniej popularną z królowych Francji. Zdetronowały ją królewskie kochanki-Pompadour i du Barry. U Goncourtów można było natomiast przeczytać, że była królową strasznie smutną a Casanova po kolacji z Marią Leszczyńską opisywał ja jako osobę raczej nudną i bardzo osamotnioną. Przed kilkoma dniami w jednym z tygodników francuskich nazwano ją natomiast „świętą”. Za to, co znosiła ze strony swojego bardzo rozpustnego  męża.

Do historii przeszła zdaniem „ciągle się kochać, ciągle chodzić w ciąży i ciągle rodzić”, gdy po dziesiątym powitym Ludwikowi XV potomku, zatrzasnęła drzwi swojej sypialni i męża już do niej nie wpuściła, choć ponoć długo stukał. Tak naprawdę, wiemy o niej bardzo mało. Pozostało stosunkowo niewiele wspomnień a jeszcze mniej pamiątek. Mało wydano też o niej książek, tak jakby jej spokojne, skromne, pobożne  i skupione na dzieciach i rodzinie życie,  nie było warte uwagi.

Tym bardziej więc należy docenić inicjatywę kustosza pałacu w Fontainebleau, który na początku czerwca otworzył wystawę zatytułowaną „ Mówić do duszy i serca-malarstwo według Marii Leszczyńskiej” i który zgromadził we wnętrzach zamku obrazy, które malowała sama i które malowano na jej zlecenie. Nawet jeśli nie zachowało się ich szczególnie dużo.

Fontainebleau nie zostało wybrane chyba przypadkiem. Związana z nim była przez całe życie. 5 września 1725 roku wzięła ślub w kaplicy pałacowej pod wezwaniem Sw. Trójcy z królem Francji, Ludwikiem XV i tam przebywała przez swoje pierwsze trzy miesiące królowania. Wersal poznała dopiero na początku listopada a przez pierwsze trzy miodowe  miesiące szlifowała królewską etykietę.

Wystawa zajmuje jedynie trzy małe sale. Przed wejściem  wisi jeden z najskromniejszych, ale i najpiękniejszych portretów królowej, namalowany przez Jean Marca Nattiera w 1748 roku. Obraz powstał w Wersalu na jej zamówienie, ma ona już na nim siwe włosy. Chciała ponoć wyglądać normalnie, pozując do portretu bez atrybutów królowej. To ten, który został wykorzystany do pieknego plakatu.

W pierwszej sali można obejrzeć obraz, może najbardziej wzruszający, namalowany jej ręką i bez względu na to, czy ktoś jej w tym pomagał (co twierdzą historycy) czy też nie, jest to jeden z niewielu namacalnych, konkretnych dowodów jej malarskich pasji. To "Ferma albo Francja" podpisany "Marie Reine de France 1753". Czy miała talent? Historycy sztuki mają co do tego  spore wątpliwości. Otrzymała natomiast w tej dziedzinie dość przyzwoite wyksztalcenie, malarstwem i rysunkiem pasjonował się jej ojciec, Stanisław Leszczyński. Wiadomo, że do śmierci wisiały w jej pokoju malowane jego ręką obrazy.

Ferma czy Francja namalowana przez Marie Leszczynską


Ale  jakie były te jej malarskie pasje? Przede wszystkim rodzina, sceny rodzajowe i bukoliczne i…modna wówczas bardzo chińszczyzna.  Zamawiała więc przede wszystkim portrety swoich licznych córek i ukochanego syna. Zachowały się również  malarskie dekoracje jej pokojów w Wersalu, najczęściej są to sceny pastoralne, między innymi obrazujące cztery sezony roku, które zostały zamówione przez królową w 1749 roku u Jean Baptiste Marie Pierre.

Do najciekawszych na wystawie należy jednak sala w której umieszczono osiem obrazów o tematyce chińskiej namalowanych przez królową z pomocą kilku malarzy. Powstały one w 1761 roku, Maria Leszczyńska miała wówczas już 58 lat, a więc była starszą, jak na owe czasy, panią. To prawda, że królowa swojej pasji poświęcała długie godziny. Prywatny nauczyciel rysunków spędzał u niej w apartamentach całe dnie, obrazy o tematyce chińskiej wymyśliła i pracowała nad nimi sama, mimo iż ponoć po jej odejściu od sztalugi, wprowadzano sporo poprawek. W każdym bądź razie historycy sztuki oddają jej autorstwo trzech z nich, niestety tych najsłabszych.


Jedna z ośmiu chińskich scen rodzajowych namalowanych przez Leszczyńską

Osiem obrazów o tematyce chińskiej stanowiło wraz z chińskimi meblami wyposażenie jej gabinetu. Królowa zapisując po swej śmierci  gabinet w spadku księżniczce de Noailles, swojej damie dworu była jednak przekonana, że to jednak ona była autorem wszystkich prac pisząc, że „ obrazy mojego gabinetu są moim własnym dziełem, mam nadzieję, że Pani zachowa je z miłości do mnie”. Okazało się, że zapisano księżniczce de Noailles wyposażanie chińskiego gabinetu królowej jak również znajdujące się w nim malarstwo przysporzyło obdarowanym więcej kłopotów, niż radości. Otóż król wystąpił do księcia Noailles z prośbą, aby zbudował on w Paryżu specjalny gabinet chiński, w którym można byłoby właściwie przechowywać własność królowej. Na co książę nie miał ochoty, gdyż jak pisał- są tam „tylko portrety Chińczyków i jezuitów(!) oraz że cała sprawa będzie go kosztowała bagatela 10 tys. franków.
Jeszcze jedna sala wystawy, to wykonane na zamówienie królowej obrazy religijne: sceny biblijne. nawrócenie Sw, Augustyna  oraz wykonanych przez nią samą 6 portretów świętych. Zostały one później podarowane  zakonowi w Compiegne.

Gdy spacerowałam dziś po zamku w Fontainbleau, wyobrażałam sobie wrażenie, jakie w dniu przyjazdu, we wrześniu 1725 roku zrobił na niej stary, renesansowy pałac. Schody i komnaty, i sala balowa zbudowana przez Franciszka I. Jak spacerowała i zachwycała się klasycystycznymi ogrodami, jak cieszyła z niezwykłego zaszczytu, jakiego dostąpiła poślubiając króla, którego językiem mówiła wówczas cała Europa. Ta wystawa to tak jakby jej powrót do zamku Fontainbleau, gdzie dość często później przebywała i gdzie zawsze miała swój prywatny gabinet. 



11 komentarzy:

  1. Och, jak bardzo chciałaby zobaczyć taką wystawę! Marię Leszczyńską podziwiam za jej cierpliwość, mnogość ciąż i znoszenie z dostojeństwem zdrad mężowskich.Samotna, smutna i cicha, jakby w tle.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie wygląda jako 'szpakowata' dama, może więc i dla mnie jest jeszcze nadzieja (hi, hi). Pałac przepiękny; wystawa w takich wnętrzach to wielkie przeżycie, szkoda że go nie doświadczyłam.
    Mnie obrazy Królowej podobają się, chińskie odwzorowują oryginały, czy to źle?
    A to rodzenie dzieci raz po raz było udziałem kobiet przez wiele wieków. Maluchy często nie dożywały więcej jak kilku lat - może dlatego? Jeśli koniecznie musiał był dziedzic, to starano się do skutku. Los kobiet i dziewczynek, wciąż powraca w naszych rozważaniach.
    Ale cieszę się, że 'polska królowa' została przypomniana, choć była 'zbyt mało kontrowersyjna' dla kolejnych pokoleń. Może to przestroga dla wszystkich Pań - nie siedźcie w kącie Panie, nie koniecznie Was dojrzą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Montgomery,
    Samotna, smutna i cicha...ale zawsze była uwielbiana przez Francuzów. To tylko "Oświecone" towarzystwo z niej żartowało-bogobojny naród darzył wielkim szacunkiem i uważał ja za "swoją" królowę. Jeśli komukolwiek w wielu okresach swojego panowania Ludwik XV zawdzięcza popularność, to właśnie jej. No i była niezwykle kochana przez dzieci, zwłaszcza przez syna. Historycy bardzo silnie podkreślają również jej wielkie poczucie godności. No i wszystkie kochanki króla musiały się jednak z nią liczyć, bo to od jej akceptacji zależały dobre stosunki z monarchą...Przyznam szczerze, że niezwykle zaskoczył mnie pomysł zorganizowania wystawy wokół jej malarskich preferencji. Wystawa potrwa jeszcze do 19 września, może nadarzy się jakaś możliwość jej obejrzenia?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ewo,
    Szpakowate włosy nie odbierają urody, ale jej dodają! Znam wiele młodych niewiast, które się właśnie na taki kolor przemalowują... W Fontainebleau byłam chyba już drugi lub trzeci raz, ale w momencie wejścia na podwórze dech nam zapiera w piersiach. Cudowne są również niezwykłe, renesansowe schody prowadzące do zamku.
    A wracając do potomków, to nie wiem czy wiesz, ale Francja była monarchią w której zabronione było dziedziczenie w linii żeńskiej, w przeciwieństwie do prawie całej Europy...A Marii Leszczyńskiej rodziły się ...niestety prawie ciągle córki...Pozostaje jednak dla mnie tajemnicą , dlaczego z wyjątkiem jednej, nie wydano ich nawet za mąż? Czyżby król był tak zajęty własnymi sprawami, ze nie miał czasu się o to zatroszczyć? Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. A no właśnie, kochana Holly, co tam Panie, panie.
    Przemalowują się pewnie wyłącznie te, którym przysłowiowy 'worek po kartoflach' za strój nie zaszkodzi.
    Zazdroszczę kolejnych wizyt w magicznych miejscach! Wiem o dziedzicach o 'jedynie słusznej' płci i trochę mnie to boli... ale trochę. "Koń jaki jest każdy widzi", pogodziłam się. Miło, że pozdrawiasz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewo,
    Natomiast znajomi mi donoszą, że niedługo "będzie działo się" we Wrocławiu! Za trzy tygodnie rozpoczyna się Europejski Kongres Kultury i sądząc po programie, masa interesujących spotkań i przedstawień. Zerknęłam nawet na połączenia komunikacyjne, ale nie bardzo mi pasują. Pewnie przygotowania w toku?

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż Ty jedna, KUSICIELKO. Wiadomo, Wrocław potęgą jest. Picassa nie będzie, tym razem, ale owszem, warto być, sama wiesz!

    OdpowiedzUsuń
  8. Piekna ta historia o malarzach, ktorzy przemalowywali dziela krolowej. Mam nadzieje, ze nigdy sie o tym nie dowiedziala :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Katasiu,

    No niestety wiedziała...i nie łudźmy się, te obrazy nie mają wielkiej wartości artystycznej, ale na pewno sentymentalną.

    OdpowiedzUsuń
  10. Anonimowy16.8.11

    Holly, nieodmiennie blog Twoj za najlepszy uwazam ciagle. Co do malarstwa Marii - to z punktu widzenia artystycznego "krut krutem pogania" niestety.I nawet osiemnastowiecznosc niewiele pomoze w odbiorze (przepraszam, niestety rym sie uczepil jak rzep psiego ogona).Jesli o mnie, to panna Leszczynska zbyt prekusorsko pachniala dziewietnastowieczna polska nudnawa matrona. I takowaz wydala mi sie ta wystawa.
    Bloga gratuluje, z wytesknieniem czekam na kazdy nastepny wpis.
    kokliko

    OdpowiedzUsuń
  11. Kokliko,

    Że była matroną, dewotką, kurą domową i nie wiem kim jeszcze... całkowicie się zgadzam. Ale jak to miło zobaczyć jej portret reklamujący wystawę na prawie wszystkich stacjach paryskiego metra. I wreszcie, nie tylko o niej czytać...ale zobaczyć malowane, choćby częściowo przez nią obrazy. No i samo zainteresowanie nią Francuzów tez nie jest tak zupełnie naiwne...powracamy do wartości tradycyjnych? Warto może o to zapytać kuratora wystawy...Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń