Profesor Środę znają wszyscy. Jedni ją ponoć kochają, inni nienawidzą. Ja zaliczam się do tych pierwszych. Wydaje mi się być heroicznym Syzyfem, który mimo wszystkich stawianych jej na drodze przeszkód stara się z nas uczynić cywilizowany, postępowy, laicki i tolerancyjny naród. Przypomina mi w tym swoim dążeniu francuskie intelektualistki, takie jak Simone de Beavoir, Francoise Giroud czy Elisabeth Badinter, które w pocie czoła otwierały drogę emancypacji kobiet we Francji. Ale one miały jako przeciwników jedynie męskich konserwatystów, tymczasem w Polsce, polskie feministki muszą o swoje prawa walczyć z kościelną oligarchią. I jest o niebo trudniej.
Książka, która stała się jedną z moich wakacyjnych lektur nosi tytuł „Ta straszna Środa”. I jest to wywiad-rzeka przeprowadzony przez Aleksandrę Pawlicką ze sztandarową polską feministką, profesorem filozofii i politykiem- Magdaleną Środą na temat jej życia, dorobku i poglądów. Poznajemy osobę niezwykle szczerą, skromną i spontaniczną a przede wszystkim mądrą i o zdecydowanie antyklerykalnych i odważnych poglądach na sytuację kobiet w Polsce, w społeczeństwie rządzonym przez konserwatywny, katolicki kościół. Precyzuję, książka jest o niej samej, o jej życiu, doświadczeniach, rodzinie i o tym jak do takich poglądów doszła, jednak najciekawsze wydały mi się fragmenty dotyczące jej śmiałych poglądów na kościół i działań jako feministki. I o nich w kilku słowach napiszę.
Jest to, można śmiało powiedzieć, książka prowokująca kobiety do buntu. A jeśli nie do buntu, to przynajmniej do myślenia i sprzeciwu wobec wszechwładzy mężczyzn, patriarchatu i polityków, którzy podejmują decyzje pod wpływem strachu na reakcje kościelnej oligarchii. „Kościół stoi na straży hierarchicznego społeczeństwa i hierarchicznej rodziny, w której dla kobiety przewidziano rolę podrzędną. Dla kościoła ważniejsza jest wspólnota niż jednostka.”-pisze Środa przy okazji stawianych jej swego czasu zarzutów o poglądy na temat kościoła w kwestii bicia kobiet, na które ten przymyka oko.
Zdaniem pani profesor było już kiedyś źle, ale nigdy nie było aż tak źle, jak teraz. Zdobycze kobiet z okresu komunizmu zaprzepaścili politycy, którzy pozwolili, aby kościelni urzędnicy zastąpili partyjnych komisarzy: „Kler zaczynał od jakiegoś momentu reprezentować władzę podobną w swojej strukturze i przejawach do tej, jaką mieli sekretarze partii. Byli wszędzie i rządzili niepodzielnie, lecz niezauważalnie, z pominięciem legalnych narzędzi władzy.” Dostrzega rosnący przez lata po odzyskaniu niepodległości wpływ kościoła na życie polityczne. Kościoła, który „sytuuje się poza terenem demokratycznych standardów a nawet demokratycznych gier. Którego pracownicy mają marne wyksztalcenie i równie marny zestaw przymiotów osobistych, za to spory autorytet instytucjonalny, więc szkodzą bardzo”.
Kościół jest instytucją szkodliwą bo staje na drodze do prowadzenia edukacji seksualnej w szkołach, co prowadzi do ignorancji, zaściankowości i braku nowoczesności. Kontrolując prokreacje, kontroluje społeczną strukturę, stratyfikacje i układy władzy”. Mówi również o tym, że kobiety już utraciły prawo do aborcji, drugim etapem jest przejmowanie przez kościół języka, wprowadzanie na miejsce języka neutralnego, naukowego- nomenklatury kościelnej . Z języka polskiego wypadło słowo macica –mówi-kobiety noszą teraz dzieci „pod sercem” Nie ma już słowa embrion, ale jest słowo „dziecko poczęte, czy tez „nienarodzone”.
Ostrzega tez kobiety przed pozostawaniem w domu, nawet jeśli partner czy tez mąż bardzo na to nalega. Praca w domu –jej zdaniem-nie ma prestiżu społecznego, dewaloryzuje się nawet w ten sposób same dzieci, które zapytane o to czym zajmuje się ich mama nie bardzo wiedzą co powiedzieć i wstydzą się, gdy muszą wyjaśniać, że pracuje tylko„ w domu”. Takie rozwiązanie jest oczywiście na rękę politykom, bo zmniejsza realne bezrobocie, mężom i kościołowi, bo kobietę niedowartościowaną, zajmującą się domem i dziećmi łatwiej jest zdominować, łatwiej nią manipulować…Kontrolując rozrodczość, kontrolując „brzuch kobiety” kościół będzie mógł kontrolować całe społeczeństwo”.
We Francji na szczęście nikt nie kontroluje brzucha kobiety, nikt nie zakazuje jej ani antykoncepcji, ani aborcji, a paradoksalnie kraj ten ma najwyższy przyrost naturalny w Europie. Ale ile pokoleń francuskich feministek musiało walczyć i nadal walczy o swoje prawa?
Kościół nie miesza się tu na szczęście do polityki, sfera publiczna czyli ulice, szkoły i urzędy mają konstytucyjną gwarancję laickości. We Francji kobieta ma zapewnione prawo do antykoncepcji, do aborcji, do decydowania o własnym życiu a w programie nauczania w szkołach państwowych gimnazjów poświęca się cały semestr na edukacje seksualną podczas której nastolatki uczą się na nogach od krzeseł zakładania prezerwatyw. W wieku 14 lat dzieci się obowiązkowo szczepi na żółtaczkę B-którą można się zakazić drogą płciową. (Magdalenai Środa opowiada, że gdy do jej mazurskiej wsi przyjechali lekarze bez granic leczyć dzieciom zęby, to proboszcz ich przegonił jako sektę!) Promuje się równouprawnienie, a kobiety mają warunki do pracy gdyż dysponują tanimi i łatwo dostępnymi żłobkami, przedszkolami i świetnym państwowym szkolnictwem. We Francji dzieci są objęte bezpłatną edukacją od 3 lat(!) i właściwie przez cały dzień mogą pozostać w szkole, gdzie mają zapewnioną profesjonalna opiekę. Czy francuskie dzieci są z związku z tym gorzej wychowane? A może otrzymują gorsze wykształcenie, ponieważ nie mają obowiązkowych zajęć z religii, ale naukę o wszystkich religiach świata?
Francuzka nie musi, jak wynika z moich obserwacji, wybierać między dziećmi i karierą zawodową. Uznaje się jej prawo do satysfakcji z pracy, do samorealizacji i nie jest niczyją niewolnicą, ani męża, ani dzieci. W Polsce „ kobieta, która myśli więcej o sobie niż o dziecku traktowana jest jako nienormalna, odszczepieniec od natury”-mówi w wywiadzie Środa. To prawda, że pewnie więcej tu rozwodów, ale pewnie też więcej samodzielnych, wolnych i szczesliwych kobiet.
Profesor Magdalena Środa zna świetnie francuski i jest bardzo blisko związana z Francją. Pracowała jako tłumacz obsługując wizyty papieskie dla francuskiej prasy i telewizji i we Francji zdarza jej się spędzać wakacje-ostatnio w Bretanii. Jak wspomina, w jej domu, Francja była w pewnym okresie traktowana jako jedyna „zagranica” ze względu na podróż jaką jej tata swego czasu odbył do Paryża.
To niezwykła osoba, wspaniały autorytet. Może kiedyś przeczytam opowiesc o "jej" Francji?
Ponownie wręcz fantastyczne zebrane i spuentowane.Prof.Środa od lat budzi moje uznanie i bolą mnie notoryczne, agresywne ataki nie tylko na jej sposób myślenia, ale i na nią osobiście. Obszary życia, które zawłaszcza sobie oligarchia kościelna przy pomocy polityków "z podkulonymi ogonami" woła o pomstę. Do nieba? Czy my kobiety, czy oni mężczyźni (bo wielu myśli podobnie) mamy wyjść na ulicę i palić opony, by zwrócić uwagę że nie ma w tej sprawie "jedynie słusznego" sposobu gradacji postaw? I może się tak skończy.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy tekst o bardzo ciekawej osobie. Gratuluje pomyslu zilustrowania artykulu o profesor Srodzie portretami mocarnych kobiet Niki de St Phalle.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, ze nie bylam jeszcze w tym muzeum. Ciagle sobie powtarzam, ze przeciez i tak zawsze bedzie tam stalo i kiedys tam jeszcze trafie ;)
Ewo,
OdpowiedzUsuńA ja się z kolei zastanawiam jak długo to jeszcze potrwa? Może pęknie któregoś dnia jak mydlana bańka? Bo przecież to niemożliwe żeby jakakolwiek przytomna osoba nie popierała Środy! Ona nie domaga się niczego nadzwyczajnego, banalne prawo kobiet decydowania o sobie a tymczasem nawet to jest regulowane? I niby w imię czego? Jakiej obrony? Czego? Czy naprawdę taka jest wola większości społeczeństwa w Polsce? Czy tez wszyscy są już do tego stopnia zastraszeni, że boją się zbuntować?
Katasiu,
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! Ja tez ujrzałam wczoraj rzeźby Niki de Saint Phalle i strasznie mi się spodobały. Obie Panie mają ze sobą sporo wspólnego. Rodzaj odważnej niezgody, i prowokacji. Niki de Saint Phalle została wyrzucona ze szkoły, za to, że pomalowała listki zakrywające męskie przyrodzenia w greckich rzeźbach na czerwono! Kochającej Platona profesor Środzie na pewno by się to spodobało i stanęłaby w obronie niesfornej uczennicy.
A muzeum genialne! Szczerze polecam ze względu na architekturę, zbiory i bieżącą wystawę o kolorze w malarstwie. A do tego zakochałam się w Nicei…po uszy!
Ciekawy artykul, przyznaje, ze nie slyszalam wczesniej o pani prof. Srodzie ale teraz pewnie poszukam w ksiegarni i chetnie przeczytam, bo z tego co opisujesz, to mamy podobne poglady. Z jednym tylko nie bardzo sie zgodze - "kobiety mają warunki do pracy gdyż dysponują tanimi i łatwo dostępnymi żłobkami, przedszkolami i świetnym państwowym szkolnictwem." Chodzi mi o ta latwosc, wcale nie jest tak latwo znalezc miejsce w halte garderie czy creche, czesto ze wzgledu na brak miejsc matki musza szukac prywatnych nianiek, najczesciej cudzoziemek, czesto ledwo co mowiacych po francusku.
OdpowiedzUsuńNo i szczerze mowiac kwestia wychowania przez te instytucje jest niezaprzeczalna ale... to nie zmienia faktu, ze paryska rodzina jest razem zazwyczaj od 19tej wieczorem, do 9tej rano. Fakt, WE spedzaja razem - spacery, wypady za Paryz i inne. Szkoda mi tych dzieci czekajcych na rodzicow.
No i pominelas Holly niezwykle wazna postac we francuskiej walce o prawa kobiet - Simon Veil, to dzieki niej prawo do aborcji uleglo liberalizacji, to ona przyczynila sie do realizacji rzeczywistego rownouprawnienia kobiet, a nie opartego tylko na papierkowych deklaracjach.
Dziekuje za pania prof. Srode.
Pozdrawiam, Irez
Irez,
OdpowiedzUsuńBije się w piersi i serdecznie dziękuję za podpowiedz! Faktycznie pominęłam najważniejsza postać walki o równouprawnienie kobiet we Francji: Simone Veil. Mam wrażenie, ze może właśnie ona jest najbliższa światopoglądowo prof. Środzie.
Natomiast jeśli chodzi o szkołę, przedszkola i żłobki to wiem, że nie jest idealnie, ale naprawdę, w porównaniu na przykład z taką Szwajcaria- wspaniale. Mówię to z własnego doświadczenia, choć wiem, że jak każdy system, ma swoje słabości. Poznałam natomiast w Paryżu Francuzki, które pracują na pełnym etacie mając po troje-czworo dzieci! I to już świadczy o wydolności systemu. A rodzina , która spotyka się dopiero wieczorem, to chyba już tak jest wszędzie, nie tylko we Francji…Może to cena do zapłacenia za niezależność kobiet? Co jest lepsze-pracująca zawodowo, zadowolona z siebie matka czy tez sfrustrowana i niedowartościowana kuchta domowa. Profesor Środa nie ma w tej kwestii żadnych wątpliwości a ja jestem tego samego zdania. Chodzi przecież o to, żeby mieć wybór a we Francji-moim zdaniem-ten wybór kobiety mają.
Również serdecznie pozdrawiam i dziękuje za wszystkie komentarze pozostawione na moim blogu…odpowiem już po wakacjach.
Dziekuje Holly.
OdpowiedzUsuńTak sobie mysle, ze ominelas Simone Veil, bo podswiadomie uznalas, ze pani profesor jest wyrazicielka jej pogladow, wiec nie ma sensu podpierac sie podobnymi sobie autorytetami ;).
Zreszta mnie sie tez nieraz zdarza pominac istotne argumenty wlasnie z tej racji, ze sa istotne i automatycznie znane, wiec bez sensu mowic o tym.
Zgadzam sie z tym, ze tu we Francji kobiety maja wybor i maja niezle zaplecze socjalne a takze wsparcie w rodzinie - paradoksalnie w Polsce z roku na rok sie zmniejsza. Chodzilo mi raczej o dzieci, mimo wszystko one nadal potrzebuja kontaktu nie tylko z mama ale i z tata. Jak dla mnie ten system paryskiej pracy jest nieco przesadny - metro, boulot, dodo - mysle, ze jednak w pozniejszym okresie odbije sie na rodzinie. Ale to dyskusja na dlugie zimowe wieczory, temat nierownosci spolecznych i podobnych problemow jest zbyt gleboki, by omowic go w kilku slowach.
Holly, wypoczywaj, nabieraj sil, by po wakacjach pisac, pisac, pisac a ja sobie bede czytac, czytac, czytac i niestety czasem komentowac.
Dziekuje jeszcze raz i pozdrawiam cieplutko,
Irez
Zgadzam sie ze wszystkim i gdy mysle o naszej Polsce to krew mnie zalewa.
OdpowiedzUsuńJedna uwaga: "kura domowa" nie zawsze musi byc sfrustrowana, "kobieta pracujaca" nie zawsze usatysfakcjonowana. Nie przesadzajmy wiec z przedstawianiem sytuacji w ten jednoznaczny sposob. Przeciez chodzi o to, aby kobiety mialy wybor, wiec czemu negowac jedna z alternatyw? Osobiscie znam takie, nazywane przez Ciebie "kurami domowymi", ktore realizuja sie w roli pan domu i ciesza pelnia kobiecosci. I nikt nie probuje nadszarpywac ich pewnosci siebie, oslabiac ich mniemania o sobie sugerujac, ze lepiej poszlyby do pracy zarobkowej. Chodzi tutaj o wolny wybor. Nadmieniam, ze pisze z Paryza.
Nie popadajmy (typowo po polsku) w skrajnosci - "taka postawa jest zla a taka dobra"- to tak jak z wiara katolicka. W Polsce albo sie jest znienawidzonym "katolem" albo zagorzalym antyklerykalem, a co z prawem ludzi do wyznania religii? Tak jak francuscy katolicy, zyjacy sobie spokojnie wyznajac swoja wiare, nie narzucajacy nikomu wlasnych przekonan.
PS Bardzo ciekawy blog :) Milych wakacji!!
Bardzo sobie cenię Magdalenę Środę, czytałam kiedyś (i pisałam o niej na blogu) jej książkę Kobiety i władza. Z przyjemnością sięgnę i po tę pozycję ponieważ interesuje mnie właśnie aspekt osobisty jej poglądów - jak do nich dotarła i przede wszystkim w jaki sposób wdraża je życie i uczy ich swoje dzieci. To dopiero sztuka!
OdpowiedzUsuńTemat "kur domowych" tez jest bardzo obszerny, chocby z tego wzgledu, ze jesli takowaz kura nie jest sfrustrowana byciem kura (akurat czuje sie spelniona w tej roli), to "zyczliwi" potrafia ja niezle sfrustrowac swoimi uwagami i niewybrednymi opiniami. Nie wiem skad te przeciwienstwa - z jednej strony parcie na kobiety, by rodzily dzieci i dbaly o ognisko domowe a z drugiej taka pogarda dla tych, ktore to robia z prawdziwym oddaniem, pasja rowna pasji osob pracujacych zawodowo. Oraz przekonanie, ze skoro siedzi w domu to nie pracuje. To znaczy, ze co robi? Nic? Czyli samo sie gotuje, sprzata, pierze, robi zakupy i inne takie drobne acz niezmiernie liczne i wazne sprawy?
OdpowiedzUsuńMysle, ze tu chodzilo raczej o kobiety, ktore pozostaja w domu wbrew wlasnym oczekiwaniom, planom - godza sie zajac domem i dziecmi w imie kariery meza lub z innych wzgledow, jednak nie jest to zgodne z ich wczesniejszymi marzeniami, zdolnosciami, wyksztalceniem i stad frustracja.
Dlatego niezmiernie wazne jest by kobiety mialy wybor a jesli juz dokonaja tego wyboru, by nikt tego wyboru nie negowal, nie wysmiewal.
Tak sobie mysle.
Pozdrawiam, Irez
Ale mnie wcięło. Hmm. Ja zupełnie się z prof.Środą nie zgadzam... Co nie znaczy, że moim pomysłem na życie jest siedzenie w domu i rodzenie dzieci.
OdpowiedzUsuńCo więcej, nigdy nie odczułam się członkiem "społeczeństwa rządzonego przez konserwatywny, katolicki kościół". Kościół nie rządzi społeczeństwem. Jeżeli ktoś chce być członkiem KK, to oczywiste, że stara się żyć w zgodzie z pewnymi wartościami. Jeżeli się z nimi nie zgadza, nikt do katolicyzmu nikogo nie zmusza. Czasy prozelityzmu minęły daaaaawno temu. Zatem, jesteśmy wolni. Dlaczego wybór katolicyzmu jest często od razu oceniany negatywnie, jako autozniewolenie, naiwność, czy słabość?
To prawda, w każdej grupie znajdą się osoby, które są w jakiś sposób patologiczne. Znam wieeelu księży i zdecydowana większość z nich to ludzie inteligentni, wykształceni, nowocześni i tolerancyjni. Ale może po prostu mam szczęście na takich trafiać:)
Czy fakt, że jestem osobą wierzącą, dewaluuje wartość mojej wypowiedzi? Cóż, jeśli tak, znaczyłoby to tyle, że rzeczywiście jesteśmy społeczeństwem nietolerancyjnym.
Pozdrawiam serdecznie:)
Lafle,
OdpowiedzUsuńTo, że jesteś osobą wierząca w żadnym wypadku nie dewaluuje Twojej wypowiedzi! Myślę, ze prof. Środa nie ma nic przeciwko wierze i ludziom wierzącym, podobnie jak ja, ale buntuje się przeciwko kościołowi jako instytucji. Wspaniałych księży zdarzyło mi się również poznać. Natomiast może masz inna optykę, właśnie dlatego, ze jesteś „wewnątrz”, a wydaje Ci się, ze jesteś zupełnie niezależna? Czy odpowiadają ci narzucone przez kościół rozwiązania dotyczące aborcji czy też antykoncepcji? A przecież musisz je zaakceptować jak każdy, kto mieszka w Polsce, i nie ma wyboru. Może gdyby nie presja kościoła, to jak w każdym demokratycznym, liberalnym kraju kobieta mogłaby decydować sama? Dlaczego ktoś ma decydować za nią czy ma rodzić czy też nie?
Wybór katolicyzmu w żadnym wypadku nie musi być rozumiany jako zniewolenie. Należy to do bardzo osobistej sfery i w takiej powinno pozostać, pozostając na uboczu polityki. Takie jest moje zdanie.
Nie "wydaje mi się", ja jestem niezależna i wolna. "Rozwiązania dotyczące aborcji czy też antykoncepcji" nie są mi narzucone przez Kościół, ja się z nimi zgadzam i dlatego też do KK należę:) nie odwrotnie!
OdpowiedzUsuńSłowa papieża, czy innych biskupów są kierowane do ludzi, którzy są członkami KK, świadomie. Tak jak pisałam: jeżeli ktoś się nie zgadza, może wystąpić z KK, czy nie wstępować do niego w ogóle. Nie widzę tu po prostu problemu. A, najważniejsze: wiara (jakkolwiek trywialnie to brzmi) polega na zaufaniu i niestety nie jestem w stanie jej podstaw, przyczyn i innych właściwości przedstawić pozytywnie. To, że masa ludzi jest bezmyślna i mówi, że jest w Kościele z którego wartościami się nie zgadza, jest wg mnie spowodowane niedojrzałością takich osób. Ustrój hierarchiczny Kościoła z kolei to też ciekawa kwestia, teza podstawowa brzmi: jeżeli jest społeczność (a Kościół=społeczność), to potrzeba także systemu wspierającego (!) ich jedność, zrzeszającego ich, pomagającego im - każdemu z nich jako jednostce.
Hmm w Polsce nie ma wyboru? Tak na prawdę katolików w Polsce jest coraz mniej; antykoncepcja jest powszechna, a aborcja to nie temat tabu. Dofinansowanie in vitro jest kwestią czasu. Wg mnie - niestety.
co do "każdego demokratycznego, liberalnego kraju"... Jeżeli wolność jednostki ma być Grundnormą, to po co nam w ogóle państwo i prawo? Aby jednostkę chronić. najważniejsze powinno być ludzkie życie, życie jednostki. Pytanie brzmi, kiedy powstaje życie ludzkie.
Nikt za kobietę nie decyduje. Jeżeli idę z kimś do łóżka, to ze świadomością, skąd się biorą dzieci:)
Dlaczego ludzie spoza KK przejmują się tym, co mówią biskupi? Dlaczego członkowie KK mają milczeć? Dlaczego polityka może krytykować Kościół, a Kościół nie ma prawa nic mówić publicznie? Dlaczego, jeżeli jesteśmy wolni? Przecież każdy sam, indywidualnie, decyduje, a aby podjąć decyzję prawdziwie autonomiczną, należy posłuchać każdej ze stron. Myślę, że inaczej byłoby to tylko bezmyślne podążanie za tłumem.
Lafle,
OdpowiedzUsuńSzanuję Twoje poglądy, ale jeśli ktoś do KK nie należy, to też ma prawo mieć inne zdanie.
Wychowanie dziecka wymaga od kobiety tak ogromnego poświęcenia , pracy i wyrzeczeń-bo tylko ona jedna będzie tak naprawdę za to dziecko odpowiedzialna-że powinna mieć prawo decydowania, czy ma wystarczająco dużo siły i warunki, aby je urodzić. I to powinno pozostać sprawą jej sumienia. Rozumiem intencje kościoła, ale moim zdaniem państwo powinno być laickie, czyli pozwalać wszystkim kobietom, bez względu na wyznanie, na podejmowanie samodzielnie decyzji dotyczących własnego życia. A nikt nie zmusza tych należących do KK do decydowania niezgodnego z ich własnym sumieniem.
Prof. Środa reprezentuje te laicką wizję praw kobiety i każdy ma prawo zgadzać się lub nie z jej poglądami.
To prawda, każdy ma prawo, a nawet powinien mieć własne zdanie. Dla mnie osobiście tezy pani profesor są nieuzasadnione, a brzmią atrakcyjnie, bo opierają się na czystym egoizmie..
OdpowiedzUsuńAle, Holly... na prawdę zabiłabyś własne dziecko tylko dlatego, że nie masz sił czy ochoty? a nawet warunków? Przecież jeżeli kobieta nie ma warunków, to można zostawić dziecko w szpitalu. Prawdopodobnie jest to dla niektórych kobiet krępujące być w ciąży, bo "co ludzie powiedzą", ale to chyba na prawdę w jakimś patologicznym środowisku. Poza tym jest wiele organizacji pomagających młodym mamom!
KAŻDY ma prawo żyć. Nawet z punktu widzenia czystej logiki: Stawianie "prawo do życia" wobec "prawa do decydowania" to paradoks, są one wobec siebie rażąco nieproporcjonalne..
Państwo "laickie", czyli jakie? Jesteśmy państwem świeckim, ustawy (w tym także kompromisowa ust.o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży) są głosowane przez demokratycznie wybrany parlament. Polacy tak wybrali.
Pozdrawiam:)
Lafle,
OdpowiedzUsuńNaprawdę szanuję i bardzo sobie cenię Twoje zdanie. Piszesz o egoizmie? Pewnie masz rację. To tak jak w samolocie w wypadku katastrofy, matka musi założyć aparat do oddychania najpierw sobie dopiero później dziecku. Kiedyś nie mogłam tego zrozumieć, dziś już wiem dlaczego. Aby dziecko było zdrowe, szczęśliwe, matka musi być dla niego silnym, zdrowym oparciem. Dziecko musi mieć zdrową rodzinę, musi byc chciane, mieć kochającego ojca i matkę i to są według mnie warunki sine qua non.
Pozostawić dziecko w szpitalu? Mało która kobieta jest po urodzeniu do tego zdolna. Organizacje? Pomogą jakąś jałmużną? Czy to jest sposób na budowanie czyjegoś szczęścia? One są może pomocne dla tych, którzy jednak się decydują, mimo, ze nie maja do tego warunków. Oczywiście takie wybory tez szanuję.
Chciałabym jednak, aby ostateczna decyzja należała do kobiety, nie do państwa...Pozdrawiam
Oj długo można by dyskutować, tematy głębokie niczym ocean i wartkie niczym górski potok :)
OdpowiedzUsuńAle nie mogę się powstrzymać od pytania: piszesz, że mało która kobieta jest po urodzeniu zdolna do pozostawienia dziecka w szpitalu - czyli zabicie go przed przed urodzeniem jest po prostu prostsze? Bo... się go nie widzi? nie czuje się jego zapachu? bo nie poczuło się na sobie jego spojrzenia?
Nie "jałmużną", a pomocą psychologiczną i materialną. Każdy czasem potrzebuje pomocy.
Warto wspomnieć też o syndromie poaborcyjnym, który tak często traumatyzuje życie kobiety, które słuchając uśmiechniętych pań w tv dały sobie wmówić, że to "nic".
Szczerze mówiąc, nie często mam okazję do rozmów na ten temat z osobami o Twoich poglądach, które potrafiłyby jakoś uzasadnić to co mówią, więc dziękuję, bo dzięki Tobie mam okazję;) Pozdrawiam!
ach, warunki sine qua non...
OdpowiedzUsuńSama jestem osobą, która wg tych wymienionych przez Ciebie powinna nie żyć:) Połowa znanych mi ludzi nie ma zdrowej rodziny, było dziećmi niechcianymi, lub któryś z ich rodziców ich nie kocha, niektórzy też po prostu rodzica/-ów nie mają.
I, może to znów moje szczęście, ale właśnie od nich w życiu dostałam najwięcej ciepła i wsparcia!
Lafle,
OdpowiedzUsuńA ja nigdy nie spotkałam osoby, ktora mowiłaby o tych problemach tak jak Ty- rozsadnie, przekonywujaco i bez zacietrzewienia...dałas mi naprawde duzo do myslenia. Dziekuję!
Dzis przypadkowo natrafiłam na biografię wicekanclerza Niemiec Philippa Roeslera. Został przez matke porzucony po porodzie w szpitalu w Wietnamie i został bezimiennie oddany do domu sierot w Sajgonie, gdzie zaadoptowali go niemieccy rodzice. Dzisiaj jest drugą po Angeli Merkel najwazniejsza osoba w panstwie...To tak na marginesie naszej dyskusji. Pozdrawiam serdecznie,
cóż, słuchając niektórych osób o podobnych mi poglądach mam ochotę się sprzeciwić dla samego sprzeciwu formie ich "wygłoszeń", więc dobrze to rozumiem:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!