Jedno z okien mojego paryskiego mieszkania wychodzi na podwórko. Ot, takie sobie podwórko jakich tu tysiące. Przypomina trochę skwerek z filmu Hitchcocka „Okno na podwórze”. Przy otwartym oknie słychać dobiegające z każdego mieszkania hałasy, rozmowy, najczęściej muzykę. W poprzednim paryskim mieszkaniu, pod sąsiednim numerem, miałam za ścianą naprawdę bardzo słabo uzdolnionych młodych pianistów- na szczęście, bez motywacji. Kamienica była w połowie zamieszkana przez Żydów, wszystkie cierpienia powtarzanych do znudzenia gam wynagradzał mi wiec piątkowy wieczór, gdy do późnej nocy dochodziły do mnie niezwykłe dźwięki muzyki żydowskiej, klezmerskiej i śpiewy, rodzinne śpiewy przy szabatowym stole. Tuż za ścianą.
W mojej obecnej kamienicy mieszkają chyba sami Francuzi, dużo młodzieży i dźwięki dochodzące z podwórza są też inne. Słychać więc gitarę akustyczną, a z samej góry dochodzą do mnie dźwięki solowej gitary elektrycznej, których nie słyszałam od lat. Hitem jest Led Zeppelin ze swoim „Stairway to heaven”, wczoraj słyszałam również stary przebój Arrows a może bardziej Joan Jette and the Blackhearts „I love rock and roll”…Czy ktoś to jeszcze pamięta? Najczęściej dochodzi jednak do mnie z mojego podwórka AC/DC, "Highway to hell”. Intryguje mnie od jakiegos czasu niezwykła fascynacja nastolatkow do starych grup rockowych.
Ta nostalgia za rockiem z lat 60-tych jest widoczna równiez w paryskich salach koncertowych. Jutro w Palais de Sports wystąpi Ringo Starr i jest to ponoć wielkie wydarzenie tego miesiąca. A 3 lipca będzie obchodził rocznicę śmierci Jim Morrison. „Lights in my fire”, „Riders on the storm” I „LA Woman” zagra 40 lat po śmierci muzyka dwóch jego najbliższych współpracowników Ray Manzarek i Robby Krieger w paryskim Bataclanie. Z kolei 6 lipca zapowiada się Palais de Congres święto innego idola pokolenia dzieci kwiatów, Paula Simona…Na rynku płytowym poszukuje się winylowych krążków Genesis, Pink Floydów i Deep Purple…Stary rock pojawia się również w teatrze. Przedstawienie Klaty, Sprawa Dantona, które widziałam w paryskim teatrze w Creteil ilustrowało „Children of the revolution”… zespołu T-Rex! Zabytek!
Trzy dni temu byłam na Święcie Muzyki w okolicach Marais. Zupełnie przypadkowo, natrafiłam na szczęśliwy, śpiewający tłum, który słuchał rockowej grupy…A kogo grano? AC/DC! Czyżby rock lat 60-tych i 70-tych stał się klasyką czy tez wyraża tęsknotę za beztroskim pokoleniem dzieci kwiatów?
Oto jak paryski tłum bawił się na Święcie Muzyki, 21 czerwiec 2011, godz. 1 nad ranem…
Ach, cudna Arr. (8?), łącznie z parkiem Monceau?. I takie rzeczy mają tam miejsce? Grają i hałasują, trudno uwierzyć. Święta Muzyki zazdroszczę niebywale. Gdy mieszkałam na r. Chapon (3, le Marais) miałam wszystko na wyciągnięcie ręki i brak mi tego. "Droga do piekła" - aż boli. "Moja przejażdżka w jedną stronę", czy to coś dla mnie znaczy? Czy naprawdę musisz znać się na wszystkim holly? Dziękuję za relację, cieszy mnie wszystko co piszesz!
OdpowiedzUsuńEch, zazdroszczę! Moje podwórko nie przypomina żadnego skwerku, tylko studnię. I słychać tu nie stary rok, ale początkujących flecistów... I inne dźwięki, już nie powiem. A po drugiej stronie jest szkoła... I to dopiero wyzwala moje mordercze skłonności!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie mogłaś iść z nami powłóczyć się na Montmartre. Samotny klarnecista bardzo by Ci się spodobał, jestem pewna.
Żałowałam, że nie wzięłam na noc muzyki aparatu, bo mogłabym jakoś bardziej adekwatnie ozdobić poprzednią notkę. Ale cóż... czasem mam ochotę pożyć ;)
Ewo,
OdpowiedzUsuńNie, to nie w burżuazyjnej „ósemce” ale przed kościołem Sw. Pawła, gdzieś po drodze między Bastylią i stacją metra St. Paul. Szkoda tylko, że święto muzyki nie trwa przez dwa dni (tak było w Genewie!), w sobotę i niedzielę, można byłoby wówczas dużo więcej usłyszeć…natomiast w Paryżu trzeba ograniczyć się do jednej dzielnicy. Nie, nie znam się jakoś specjalnie na muzyce, ale gitara Led Zeppelinów przyprawia mnie zawsze o dreszcze na plecacach zwłaszcza w „Schodach do nieba”…
Czaro, flet jest również pięknym instrumentem, a ja do gitary tez przekonałam się naprawdę niedawno…ale klarnecisty Ci zazdroszczę. Po prostu uwielbiam klarnet. Gdy w Genewie chodziłam na Święto Muzyki, miałam takie swoje ulubione miejsce, na tyłach katedry, gdzie co roku grały tylko zespoły klezmerskie…tak właśnie się zakochałam w klarnecie. Szkoda, że nie nagrałaś!
OdpowiedzUsuń